Zofia Czernicka
Urodziła się w piątek trzynastego. Ale na szczęście nie jest przesądna i nigdy, nawet przez chwilę, nie poczuła się pechowcem. Mimo tego, że życie wcale jej nie rozpieszczało.
Zofia Czernicka pochodzi z lwowskiej rodziny, w której ogromną wagę przywiązywano do wykształcenia. Jej ojciec był rektorem Uniwersytetu im. Marii Curie-Skłodowskiej, a mama profesorem pediatrii, również po konserwatorium muzycznym. Dziadek był chirurgiem, dyrektorem szpitala we Lwowie, a babcia profesorem językoznawstwa i lektorem na Uniwersytecie. Nie dziwi więc fakt, że pani Zofia, kultywując tradycje rodzinne, mogła również zostać lekarzem.
Na szczęście od tego pomysłu odwiodła ją babcia. – Popatrz na swoją matkę, która bierze po 18 dyżurów, czyli 28 dni w miesiącu nie ma jej w domu. Lekarz to nie jest zawód dla kobiety – przekonywała.
Babcia była cudowną kobietą. Zawsze powtarzała jej i młodszemu o dwa lata bratu Bohdanowi, że jedyne,w co warto inwestować, to podróże i wykształcenie. I właśnie tą zasadą obydwoje kierowali się w życiu. Uczyli się muzyki i trzech języków obcych: francuskiego, niemieckiego i angielskiego.
Kiedy pani Zofia miała decydować o swojej przyszłości, posłuchała rad najbliższej przyjaciółki, która zdawała na filologię angielską. Postanowiła pójść jej śladami.
Niestety nie był to dobry wybór. Bardzo szybko okazało się, że znajduje się w nieodpowiednim miejscu. Los tak chciał, że na swojej drodze spotkała rektora SGGW. To właśnie ten mężczyzna sprawił, że zaczęła myśleć o wydziale architektury zieleni. Bez problemu zdała egzaminy wstępne na wydział. Podobnie poszło jej z kolejnymi latami studiów. Dlatego została nawet na doktoracie, później przeniesiono ją do Instytutu Ekologii PAN.
W czasach studenckich poznała swojego męża, Zbigniewa Czernickiego. Bardzo szybko wyszła za niego za mąż i urodziło im się dwoje dzieci: Filip i Karolina. Była młoda, jeszcze niedoświadczona przez życie, ale obowiązki domowe bez trudu udało jej się pogodzić ze studiami doktoranckimi i pracą. Mąż pani Zofii również nie musiał rezygnować z kariery zawodowej. A na uniwersytecie medycznym zdobywał kolejne stopnie naukowe z zakresu neurochirurgii. Wkrótce po obronie wyjechali całą rodziną do Stanów, na dwuletnie stypendium pani Zofii.
Początek lat 80-tych był przełomowym momentem w jej życiu. To właśnie wtedy przez przypadek trafiła do mediów. Elżbieta Jaworowicz postanowiła zrobić film o młodej pani doktor, żonie neurochirurga z dwójką dzieci. Szybko zyskała uwielbienie publiczności.
Przez wiele lat uchodziła za jedną z wielkich dam Telewizji Polskiej. Jej nazwisko pojawiało się w napisach końcowych wielu filmów dokumentalnych i reportaży. Ze szklanych ekranów przemawiała jako prezenterka cotygodniowego autorskiego programu „Antena” w TVP1. Przez 9 lat była też twarzą „Świata kobiet” w TVP2. Do 1998 roku była gospodynią Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. A w 2000 roku obchodziła 20-lecie pracy dziennikarskiej.
Telewizja całkowicie zmieniła jej życie. Niestety nie wpłynęła korzystnie na jej małżeństwo. Miłość do męża nie przetrwała tej próby. Poza tym, to właśnie w gmachu TVP poznała mężczyznę swojego życia, Andrzeja Feliksa Żmudę. On całkowicie rozkochał ją w sobie.
– Pamiętam, gdy go pierwszy raz zobaczyłam. Weszłam do telewizyjnej kawiarni „Kaprys”. On siedział tyłem w gronie samych gwiazd. A mój szef wskazał na Andrzeja i powiedział, że to jest człowiek, który będzie się mną opiekował. I się zaopiekował… On się nagle odwrócił i spojrzał na mnie, a ja widziałam lecące błyskawice. Zamurowało nas. To była miłość od pierwszego wejrzenia – wyznała.
To dla niego postanowiła rozstać się z mężem. Ale dla dobra dzieci nie zdecydowała się na natychmiastowy rozwód. Była jednak pewna swoich uczuć do Andrzeja. Nic dziwnego, codziennie dostawała od niego jakiś wiersz. Pisał je w różnych językach. W końcu odeszła od męża i zamieszkała z ukochanym.
Romantyczny Andrzej dbał o nią i dzieci. A pani Zofia żyła jak w bajce. Jeździła z nim na imprezy sportowe po całym świecie. Z nowym ukochanym przeżyła trzy lata. Ten szczęśliwy okres skończył się 21 czerwca 1990 r. Pan Andrzej zginął w wypadku samochodowym. Pani Zofia całkowicie się załamała. Na szczęście miała przy sobie bliskich. To oni pomogli jej przetrwać ten ciężki czas. Mąż wywiózł ją na Mazury, tam przez wiele miesięcy dochodziła do siebie. Nie mogła pogodzić się z wypadkiem ukochanego, ale także z myślą, że nigdy nie wyznała zmarłemu Andrzejowi miłości.
– Dziś mam do siebie o to wielki żal, że w tej naszej relacji zabrakło tego słowa z mojej strony. Bo z przekory nigdy nie powiedziałam mu, że go kocham. On mnie tak bardzo kochał i okazywał to, że ja postanowiłam, iż nigdy mu tego samego nie powiem – wyznała jakiś czas temu.
Kilka lat upłynęło nim stanęła na nogi. Nie chciała żyć jedynie przykrymi wspomnieniami. Rozliczyła się też z przeszłością. Rozwiodła się ze Zbigniewem po kilkunastu latach formalnego małżeństwa.
Swoją oazę spokoju znalazła na warszawskiej Ochocie. Ale tak naprawdę od lat jest ciągle w drodze. Działa aktywnie na wielu frontach. Reżyseruje, prowadzi szkolenia z autoprezentacji i doradztwa wizerunkowego. Prowadzi konfernasjerkę na koncertach, galach, jubileuszach, piknikach i wielkich balach. Moderuje różnego rodzaju konferencje naukowe, prawnicze dyskusje i kongresy medyczne.
– Gdy skończyłam 55 lat, wysłano mnie z mojej ukochanej telewizji na tzw. wcześniejszą emeryturę. Bardzo było mi żal, bo telewizja była (i jest!) moją miłością. Tu na tzw. „korytarzach” wychowały się moje dzieci. Widzowie mnie lubili. I wierzyłam, że umrę w telewizji. Ale cóż… Gdybym wykonała ze swojej strony jakiś ruch, może na nowo pojawiłabym się w telewizji. Codziennie obiecuję sobie, że dziś spróbuję przypomnieć się. Powiem: „Popatrz na mnie, jestem, żyję!”. Nie umiem się rozpychać łokciami i prosić o pracę. Jest to wbrew mojej naturze, a może jestem trochę rozpieszczona, bo to zawsze do mnie przychodzono z propozycją pracy – zdradziła szczerze.
Nie narzeka na swój los. Czuje się spełniona. Całą swoją miłość przelewa obecnie na dzieci i wnuki. A wolny czas najchętniej poświęca właśnie im. I nie ukrywa, że właśnie teraz ma swój najlepszy czas.
– Moment szczęśliwości i niezależności pod każdym względem. Doceniam to, pielęgnuję i chcę, aby to trwało, jak najdłużej – podsumowała pani Zofia. I tego z całego serca jej życzymy!
Foto: Agencja WBF