Rozmowy przy truskawkach
– Już sam nie wiem, panie Eustachy, co teraz jest piękniejszego na naszym bazarze – czy truskawki u pana Marcina, czy ta galeria lśniąca nowością.
– Ojojoj – poezja złapała za gardło… – zaśmiał się kupiec tutejszy, Eustachy Mordziak, witając się ze swoim kolegą, Kazimierzem Główką. Pan Kazimierz trzymał w ręku kobiałkę pełną rzeczywiście przecudnej urody truskawek. – Ale faktycznie, panie Kaziu, najnowsza część naszego bazaru robi wrażenie.
– Powiem panu, że ja nie znam w Warszawie drugiego takiego miejsca, gdzie można od zwykłego straganu przejść do galerii ze szkła, od tych truskawek usypanych w czerwone góry, mięsa i wędlin, małosolnych ogórków, od jajek jak z obrazka u pani Lidki, od kartofli i młodej włoszczyzny u pana Daniela, wietnamskich butów i spinaczy do bielizny, do fajnych butików, kawiarni i do kwiaciarni pani Marysi. I nie wiem, czy gdziekolwiek w Polsce tak jest. Konkurencja musi tu być ogromna. Walka o klienta, jak to mówią.
– No, jak w tym dowcipie: Los zdarzył, że trzech kolegów pochodzenia handlowego założyło sklepy obok siebie. Myśleli, co by tu zrobić, żeby przyciągnąć klientów. Pierwszy wystawił w oknie sklepu wywieszkę „Tu udziela się 25 proc. rabatu”, drugi „Tu udziela się 50 proc. rabatu”. Na co ten trzeci napisał nad swoim sklepem „Wejście główne”…
– A pan, panie Eustachy, nie skusiłby się na mały sklepik w środku?
– My z Krysią niewielkie potrzeby już mamy. Nam taki nieduży straganik wystarczy w zupełności. A poza tym na „tam” nas nie stać. – A jak panu się to podoba?
– Bardzo. Wszystko jeszcze jest, jak to mówią, na rozruchu, ale już widać inny świat. Żeby tylko ludzie uszanowali.
– E, nie ma chyba obawy. Ochroniarze chodzą.
– Ochroniarze, ochroniarze… Emeryci, tacy sami, jak my. W podziemnym garażu niby pilnują, a i tak co chwilę ktoś albo jedzie „pod prąd”, albo parkuje na drogach przejazdowych. Ochroniarze patrzą w te monitory i nic! Żaden uwagi nie zawróci.
– Nie chcą się narażać, a może nie ogarniają?
– W „Promenadzie” parking ze dwadzieścia razy większy jest i ogarnęli. Wie pan jak?
– No, jak?
– Jak przyuważą kogoś, kto źle parkuje, to na szybę przylepiają mu fajny gadżet. Z daleka go widać, każdy może sobie popatrzeć. Da się go odkleić oczywiście, szyba krzywdy nie doznaje, ale co się kierowca wstydu naje, to jego.
– A co to za gadżet?
– Rysunek. Przedstawia fragment mężczyzny z dopiskiem „parkingowy”. Mojemu sąsiadowi to nakleili… i już nigdy źle nie zaparkował. Działa lepiej niż mandat.
– O mandat, to na naszym bazarze, panie Eustachy, wcale nie tak trudno. Są dni, że „skarbówka” jakby się szaleju najadła…
– No, niestety, to jest jedna z tych obrzydliwych cech kapitalizmu, że za wszystko trzeba płacić i to bez odwołania.
– Jedyna pociecha, że wszędzie tak jest. Taki dowcip słyszałem: Pewien amerykański turysta wybrał się z wycieczką do Jerozolimy. Do zwiedzenia pozostała mu już tylko Ściana Płaczu, czyli Zachodni Mur. Wsiada do taksówki, ale nie może sobie przypomnieć, jak nazywa się to najbardziej znane miejsce modlitw wszystkich Żydów.
– Proszę mnie zawieźć tam gdzie wszyscy Żydzi płaczą i gdzie wznoszą modły…
Taksówkarz zawiózł go przed Urząd Skarbowy…
– Każdy, panie Eustachy, ma swoją „ścianę płaczu”. My – na Jagiellońskiej.
Szaser