Aronia
– Taki się tu zrobił ruch, że z daleka pomyliłem pana z kim innym.
– Nie pan jeden, panie Kaziu, nie pan jeden. Eustachy Mordziak, kupiec bieliźniany przywitał się serdecznie ze swoim kolegą, Kazimierzem Główką, emerytem i zagorzałym bywalcem bazaru na placu Szembeka.
– Okoliczności, że tak powiem, mogą zmienić człowieka nie do poznania. Zupełnie, jak w tym dowcipie.
– W jakim dowcipie?
– Nie zna pan? To panu powiem: – Panie Rabinowicz! Kopę lat! Ale się pan zmienił! Dawniej był pan niski i gruby, dziś jest pan wysoki i chudy.
– Ja nie jestem Rabinowicz…
– I nazwisko też pan zmienił?!
– Bez przesady, panie Eustachy, aż tak źle ze mną nie jest. Tłok po prostu taki, że pomylić się łatwo, a trafić trudno.
– Faktycznie. Teraz, jak już to nasze centrum otwarte, ludzie najpierw robią zakupy, znoszą wszystko do samochodów, a potem wracają na górę, żeby pochodzić trochę pomiędzy butikami, sklepami, kupić jeszcze jakiś drobiazg, astry do domu, a na końcu pójść na lody do kawiarni. Jak i tę restaurację na górze otworzą, to bazar stanie się całkiem przyjemnym miejscem spędzania wolnego czasu.
– A wie pan – wpadłem niedawno na bazarek na Wiatracznej – ten za dawnym Universamem. Żadnego porównania! Ciasnota, kupcy umordowani, klientela depcze sobie po piętach, coś okropnego.
– Jak to mówią, panie Kaziu – coś za coś. Przecież my za te warunki, jakie teraz są na placu Szembeka, musimy płacić. Nic za darmo. Dlatego – z naszego punktu widzenia – współczujemy, też tak handlowaliśmy, sam pan jest świadkiem, ale jak teraz klienci będą przepływać stamtąd do nas, płakać nie będziemy. Każdego witamy z otwartymi ramionami.
– A propos „coś” – natknąłem się na stragan z ekologiczną aronią.
– I, co to za sensacja?
– Ano taka, że ludzie tu aż z Lewina Kłodzkiego przyjechali.
– Chciało się im? To kawał drogi.
– Widać po całej Polsce rozeszło się już, że tu dobrym handlem pachnie. Oni zaś pachną aronią. Hodują i przetwarzają, a tu próbują sprzedawać – dżemy, herbatki, soki, konfitury, aronia w czekoladzie, aronia jako przyprawa z chrzanem.
– I to na coś pomaga?
– Na wszystko, jak to witaminy. Nie o to chodzi. Ludzie z końca świata do nas trafili, bo tu interes wyczuli – ot, co. Szembek pieniędzmi zaczyna pachnieć, kapuje pan?
– To może i na młodość pomaga?
– Co – na młodość?
– Jak to takie zdrowe, to może i defekty z metryki wynikające łagodzi.
– W dalszym ciągu nie rozumiem.
– To pan nic nie wie? Panie Kaziu! Panią Rodowicz mąż zostawił. Prasa pisała!.
– Marylę?
– Marylę, Marylę! Podobno przeżywa problemy wieku średniego.
– Maryla?
– On! Wyprowadził się od niej podobno?
– No, bo ile można słuchać: „Niech żyje bal”?!
– Nie o to chyba chodzi. Jakby sok z aronii, dajmy na to, pił, albo dżemy aroniowe jadł, to może by inaczej było?
– Powiem panu, panie Eustachy – nie byłoby. Na metrykę nie ma rady.
– Jak na metrykę?
– No, jak to jak? Zawsze jest potrzebne trzeźwe spojrzenie w lustro. A potem przydaje się jeszcze bardzo poczucie humoru. Jak w tym dowcipie.
– Jakim?
– Dwóch staruszków siedzi na ławce w parku: – Wie pan, mówili, że na starość nie będę mógł. A mnie się po prostu nie chce…
Szaser