Skromny komediant
„Mieszkaniec” rozmawia z Mieczysławem Hryniewiczem, aktorem i mieszkańcem Starej Pragi.
– Od wielu lat żyje Pan „na dwa miasta” – Poznań i Warszawę. Nie męczy to Pana?
– Nie tylko mnie nie męczy, ale mam wrażenie, że mnie to nieustannie ubogaca! Ale i tak najczęściej jestem w Kutnie, bo jak jadę z Poznania do Warszawy to przez Kutno, gdy wracam – także. Przy okazji pozdrawiam rodziców mojego kolegi z planu „Na Wspólnej”, Roberta Kudelskiego, którzy mieszkają właśnie w Kutnie.
– Pana warszawskim miejscem jest samo serce Pragi Północ – Stara Praga, okolice kościoła św. Floriana. To lokalizacja wymarzona czy przypadkowa?
– Na początku przypadkowa. Moi znajomi nie mogli „ugryźć” studziesięciometrowego mieszkania, ale okazało się, że można je podzielić na sześćdziesięcio- i pięćdziesięciometrowe, więc od razu im powiedziałem, że jestem zainteresowany tym mniejszym. A teraz – nie zamieniłbym Starej Pragi na żadne inne miejsce. Żyję tu z żoną od 1998 roku. I to ona była przede wszystkim zachwycona Pragą, bo ja jestem w ogóle zachwycony całą Warszawą, tym jak się zmieniła od 1969 roku, gdy przyjechałem do niej po raz pierwszy. Ludzie urodzeni poza Warszawą często mieszkają w niej całe lata, a wciąż na nią narzekają. Ja byłbym niewdzięczny, albo po prostu głupi, gdybym narzekał, bo wszystko co w moim życiu najlepsze spotkało mnie w Warszawie. Szybko odkryłem, że Praga jest bardzo przyjazna ludziom. Są tu małe sklepy, ludzie nie żyją anonimowo, tylko się znają, kłaniają się sobie. Cała zła opinia, która otaczała Pragę, była albo w ogóle nieprawdziwa, albo już nieprawdziwa – w momencie, w którym zacząłem tu mieszkać. Nawet w dużych sklepach sieciowych ekspedientki nas rozpoznają, potrafią doradzić, co jest bardziej świeże. Żyje mi się tu cudownie. Przy okazji – wszystkich prażan, a nawet wszystkich warszawiaków, zachęcam do odwiedzenia Muzeum Pragi przy Targowej. Naprawdę warto!
– Wielką popularność przyniósł Panu serial Stanisława Barei „Zmiennicy”. Kilka ujęć powstało zresztą na prawym brzegu Wisły.
– Jest w nim scena gwałtownego wyjazdu mojej taksówki na czerwonym świetle z ulicy, przy której mieszkam, na Wybrzeże Szczecińskie. Nie pamiętam już czemu tak szybko wyjeżdżałem, z tym, że choć byłem przy tej scenie obecny na planie, to sam wyjazd wykonał zawodowy rajdowiec. Zdjęcia próbne do „Zmienników” były dla mnie komfortowe, bo miałem aż trzy tygodnie, by się do nich przygotować, nawet odchudziłem się o pięć kilogramów. Konkurowałem do roli Jacka z Arturem Barcisiem, Tomaszem Dedkiem i Czarkiem Harasimowiczem. Pan Stanisław wszystkich ich zresztą obsadził w „Zmiennikach”. Bardzo jestem wdzięczny panu Barei za tę rolę.
– Dziś wielu widzów zna Pana z serialu „Na Wspólnej”, który obchodził niedawno swój jubileusz 20-lecia. Jak wyglądały obchody?
– Mieliśmy tort, byli dziennikarze i fotoreporterzy, ale było dużo skromniej niż przy poprzednich okrągłych rocznicach. Inflacja i w ogóle rzeczywistość, która nas otacza, nie sprzyja świętowaniu. Dla mnie „Na Wspólnej” to szczęście i dar od losu. Od dwudziestu lat mam stałą pracę, od dwudziestu lat nie muszę się nigdzie „wkręcać” i przymawiać „pamiętaj o mnie”, gdy znajomy kręci jakiś film. Chwilo trwaj!
– Obok Bożeny Dykiel, Pana serialowej żony z „Na Wspólnej”, i Wiktora Zborowskiego jeździł Pan na motocyklu honda w słynnej „Balladynie” Adama Hanuszkiewicza w latach 70. Ile lat graliście to przedstawienie? I co się potem stało z motocyklami?
– W ciągu trzech lat zagraliśmy prawie 400 przedstawień – dziś jest to wynik nieosiągalny dla jakiegokolwiek przedstawienia. A nasze hondy po zakończeniu eksploatacji spektaklu – poszły na licytację. Nikt z aktorów żadnej nie kupił, bo były finansowo poza naszym zasięgiem. Mnie zresztą nigdy motocykle nie pasjonowały. Honda była dla mnie tylko teatralnym rekwizytem.
– Pana żona, Ewa Strebejko-Hryniewicz, jest scenografką, architektką wnętrz i malarką. Nie za dużo artystów w jednym domu?
– Nawet zapozowałem Panu do zdjęcia na tle jej obrazów. Nie, bynajmniej nie za dużo. Mamy piękne życie!
– Czuje się Pan aktorem spełnionym?
– Dostałem od życia i od tego zawodu więcej, niż się spodziewałem. I powiem szczerze, że chociaż nie protestuję, gdy ktoś nazywa mnie artystą czy aktorem, to uważam, że artyści to grają w Comédie Française albo w Teatrze Narodowym. A ja to jestem teraz po prostu skromny komediant.
Rozmawiał Rafał Dajbor