Klaustrofobia dwojga nazwisk

– Co pan tak, panie Kazimierzu – człapu, człapu… Z nowym rokiem, z nowym krokiem! – chciałoby się zawołać.

– Na nowy krok, to ja już za stary jestem… – Kazimierz Główka, stały bywalec bazarowy, który pierwszy raz w tym roku odwiedził na pl. Szembeka Eustachego Mordziaka, bazarowego kupca, a swojego kolegę, odpowiedział mu rzeczywiście co nieco zmarnowany.

– Ale to nic poważnego, mam nadzieję?

– Nie, nie. Po prostu wykończony jestem. To już nie dla mnie. Najpierw kupowanie, potem znoszenie tego do domu, potem podaj, przynieś, pozamiataj… Nie na moje zdrowie! Zapowiedziałem już, że od przyszłego roku święta, to sprawa domowej młodzieży.

– I co młodzież na to?

– Im w to graj! Gorzej z moją ślubną. Ona nie wyobraża sobie, żeby świąt nie przygotowywała. A to ugotują nie tak, a to zrobią nie to – jakby bez niej świat miał się skończyć. Ja nie wiem, co te kobity w sobie mają. Każdej się zdaje, że niezastąpiona jest. No, ale starczy o mnie, panie Eustachy. Co tam na bazarze słychać?

– Jak pan widzi – szału nie ma.

– Że, co – że puchy? Normalnie, jak to po świętach.

– Niby tak, ale człowiek chciałby, żeby ruchu trochę było.

– Przed Trzema Królami był – nie może pan narzekać.

– Bo długi weekend był.

– O tym Petru pan czytał?

– Panie, ta cała opozycja, to taka jest cienka, że pan Kaczyński może spokojnie plany rządzenia na najbliższe 15 lat układać. Ja nie wiem, czy ci politycy całkiem zgłupieli? Z partyjną koleżanką na Sylwestra się wybierać?

– No… Dziś nic się nie ukryje. Każdy jest reporterem – każdy „komórkę” ma i fotkę może pstryknąć.

– Może pan Petru nie zauważył? Może chory był?

– Na co?

– Na klaustrofobię na przykład. Ludzie nie znoszą zamkniętych pomieszczeń. A przecież samolot, to w gruncie rzeczy taka zamknięta puszka. To może dlatego – spanikował i oślepł?

– Ja miałem kolegę, który rzeczywiście miał lęk przed zamkniętymi pomieszczeniami. Nie tolerował, po prostu. Zwłaszcza zamkniętego monopolowego. Takiej klaustrofobii wtedy dostawał, że natychmiast trzeba było go czymś zaprawić, bo nie do wytrzymania był.

– Pan sobie żartuje, ale taka choroba naprawdę jest.

– Wiem, że jest, ale panu Petru spódniczka na oczy opadała, a nie klaustrofobia żadna.

– A co pan powie o tym drugim?

– O tym Kijowskim od KOD-u, który po ulicach „Wolność, równość, demokracja” wołał? Powinien jeszcze dodawać „I kasa! I kasa!”.

– Słyszał pan, panie Kaziu, jak on się tłumaczy?

– Jak to jak – że wszystko OK. Należało mu się.

– Może i się należało?

– Nawet na pewno, ale nie trzeba było opowiadać, że bez grosza dla ludzkości pracuje. Ideowiec w ząbek kopany za 90 tys.

– Fakt, fakt. Ze społecznymi pieniędzmi panie Kaziu, postępować trzeba jak z przewodami pod wysokim napięciem – z najwyższą ostrożnością… Ale mnie jednak w głowie ciągle ten Petru siedzi.

– Że, co? Rozwód u tych Petrów murowany!

– Owszem. I powiem panu, jak się rozwodzą, to będą się i żenić. Ciekawe, jak ta jego nowa pani będzie się pisała.

– To takie ważne?

– Niby nie, ale pamiętam, jak mieliśmy taką sportsmenką – biegaczkę narciarską. Sylwia Ruchała się nazywała.

– No, i?

– No i jak wyszła za mąż, to ją zapytali, czy będzie się nazywała po mężu, czy może z dwojga nazwisk.

– Z dwojga nazwisk na pewno nie, odpowiedziała.

– A jak nazywał się przyszły mąż?

– Bosko.

Szaser

error: Zawartość chroniona prawem autorskim!! Dbamy o prawa: urzędów, instytucji, firm z nami współpracujących oraz własne. Potrzebujesz od nas informacji lub zdjęcia? Skontaktuj się redakcja@mieszkaniec.pl
Skip to content