Boże Narodzenie w dawnej Warszawie
Wigilia od zawsze była tym dniem, na który warszawiacy czekali z utęsknieniem.
Franciszek Galiński w swoich „Gawędach o Warszawie” opisał, że w Warszawie końca XIX wieku był śnieg i trzaskający mróz, bieganie piechotą po zakupy, gdy „mijając na wyślizganych, jak twoja dzisiejsza łysina, flizach wąskiego na jedną osobę chodnika znajomą damę kłaniasz się szarmancko również bobrową (lub karakułową od Weigta lub Wilferta) czapką, nadeptując równocześnie na wlokący się po chodniku, ach, przepraszam, trotuarze półłokciowy „tren” damy, majestatycznie spływający spod „turniury”. Polowano na delikatesy na świąteczny stół, a kupno dobrego wina czy sardynek wymagało zachodu. Wreszcie… nadchodziła Wigilia.
W warszawskich domach zapalano światełka na choince, które przybyły do stolicy wraz z pruskim okupantem w końcu XVIII wieku. Przed przystąpieniem do wieczerzy wigilijnej, tak jak i dziś, dzielono się wspólnie opłatkiem, który dla archidiecezji warszawskiej przygotowywały siostry Sakramentki z klasztoru na rynku Nowego Miasta. Siostry były nawet na liście cechu piekarzy. Historyczna opłatkarnia działa przy klasztorze do dziś.
Po złożeniu sobie życzeń siadano do wigilijnego stołu, na którym serwowano na przykład… sago na winie (specjalny rodzaj mączki), bardzo popularną zupę migdałową, kluski na słodko ze śliwkami lub gruszkami, jarmuż z kasztanami oraz leguminę makową. Główną atrakcją pierwszego dnia świąt był indyk nadziewany śliwkami, a drugiego dnia raczono się zającem z melonem w occie.
Po wigilijnej wieczerzy obdarowywano się prezentami. Przed północą warszawiacy wyruszali na pasterkę. Jak wspominał Galiński „kościoły staromiejskie, rzęsiście oświetlone, były przepełnione na jutrzni. Przed ołtarzem ministranci ku chwale Bożej walili w kotły tak głośno, że budzili mieszkańców sąsiednich domów. Na pasterce w katedrze grywała Orkiestra Opery. U Ojców Dominikanów za kościołem św. Jacka na Freta dla dzieci były robione Jasełka. Ławki na widowni zawsze są tam przepełnione przez dziecięcych widzów. Ileż tam rozkoszy, ile wzruszeń, gdy na scenie zjawia się pochód trzech króli w purpurze i w złotych koronach, aby złożyć hołd Boskiemu Dzieciątku. Jak gorąco biją młodociane serduszka, gdy śmierć goni Heroda, jakie przerażenie, gdy ścina mu głowę.”
W dziewiętnastowiecznej Warszawie w Święto Trzech Króli urządzano dla dzieci tzw. „Migdałowego Króla”. Zabawa polegała na tym, że pieczono wielki piernik z ukrytym w środku migdałem. Dziecko, które w swoim kawałku go znalazło, zostawało królem i korzystało z różnych zaszczytów.
Pierwsza połowa wieku XX to dla warszawiaków czas wojen. Najstraszniejsze warszawskie Boże Narodzenie to te z 1939 roku, kiedy w odwecie za zabójstwo dwóch niemieckich oficerów w podwarszawskim wtedy Wawrze, będące dziełem zwykłych bandytów, rozstrzelano 106 niewinnych osób. Egzekucja miała miejsce w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Z powodu godziny policyjnej pasterkę obchodzono dopiero następnego dnia rano.
Czas okupacji to moment, kiedy świąteczne stoły warszawiaków pełne były pomysłowych potraw. By było ich dwanaście na stole wigilijnym, pojawiały się ziemniaki przyrządzane na kilka sposobów, a także zamienniki karpia czy szczupaka w postaci różnorakich malutkich rybek – stynek bądź kiełbików.
W świeckim z założenia PRL-u na świątecznym stole królowało to, co w dzień powszedni było niemal nie do dostania. Zapobiegliwe gospodynie potrafiły niektóre produkty, jak szynkę konserwową, czy bakalie bądź luksusowe kakao, gromadzić w spiżarniach przez cały rok. Tradycją PRL-owską były pomarańcze, rzucane do sklepów przed świętami. Kolejki, w jakich trzeba było po nie stać, ciągnęły się często kilometrami. Z opublikowanych niegdyś danych OBOP wynika, że w latach 70-tych przed świętami każdy obywatel stał w kolejce minimum 70 minut.
Mimo świeckości państwa do dzieci przychodził święty Mikołaj, który miał czerwony strój stworzony przecież w latach 30-tych XX wieku dla potrzeb reklamy Coca-Coli. I tak w świeckim państwie, postać ze świata chrześcijańskiego odwiedzała grzeczne dzieci ubrana w strój stworzony w kapitalistycznej Ameryce. Ale był to paradoks, który zauważali nieliczni. Bo najważniejsza była przecież rodzinna atmosfera.
Oprac. Małgorzata Karolina Piekarska