Takie czasy
– Widzę, że nie ma co narzekać, ruch jak w ulu.
Pan Kazimierz Główka, emeryt i stały klient bazaru na placu Szembeka, znacząco potoczył wzrokiem po targowisku. Faktycznie – byli wszyscy: Ormianie handlujący narzędziami, wędkami, latarkami, artykułami gospodarstwa domowego, Wietnamczycy, których ledwo widać zza stosów ubrań i butów, pan od naprawiania rowerów, panowie ze starzyzną, no i kwiaciarze, jak to przed „zimną Zośką”.
– Powiem panu, panie Kaziu, że z tym ruchem to i tak, i nie. Ludzi sporo, tyle że chodzą, oglądają, biorą do ręki i odkładają.
– Ale kolejki jednak są, nie powie pan, że nie. Wszystkie budy z mięsem oblężone, z warzywami też.
– Bo przed weekendem pan przyszedł. Niech pan przyjdzie w zwykły dzień – można się urwać z nudów.
– Ale za to wieczorem, jak się w telewizji dzienniki zaczynają, zabawa się rozkręca.
– Dla jednych zabawa, a drugich krew zalewa.
– Fakt, świat spokojny nie jest.
– Co tam świat, nie widzi pan, co się u nas dzieje? Kredytów ludzie nabrali, a kredyty coraz droższe. Wszystko zresztą drożeje! Zapłacisz pan ratę, świadczenia i co dalej? Za co żyć?
– Kredyty trzeba spłacać, powiedział jeden ważny polityk.
– Ciekaw jestem, co będzie mówił, jak już przestanie być ważnym politykiem.
– No dobrze, może ludzie młodzi rzeczywiście nie mają teraz lekko, ale dajmy na to emeryci nie narzekają.
– Też zależy, jak który.
– Znam takich, którzy na prawo i lewo opowiadają, że dopiero na emeryturze żyją po królewsku.
– Przez pierwszy tydzień. A w drugim, trzecim, czwartym?
– Oddają się swoim pasjom może? Na przykład Internetowi. Wie pan, jak Internet ludzi wciąga? Niejeden może nie jeść, nie pić, byleby zasięg miał. Ludzie nabierają takiej wprawy w przebieraniu palcami po klawiaturze, że aż niewiarygodne.
– Tylko, że mówić przestali, rozmawiać ze sobą. Dziś albo mailują, albo esemesują. Ale nie rozmawiają.
– Signum temporis, panie Eustachy. Znak czasu. Książki przegrały z Internetem, rozmowy przegrały z Internetem, podobno jeszcze tylko seks broni się, ale też już resztkami sił.
– Powiem panu panie Kaziu, że coś w tym jest. Ja to już nie za bardzo pamiętam, co tak właściwie znaczy takie na przykład określenie jak „szalona noc”.
– To ja panu przypomnę, panie Eustachy. Kiedyś szaleństwo – dajmy na to w piątkowy wieczór – oznaczało imprezę do białego rana kończoną na ogół kolejnym szaleństwem w łóżku. Dziś jesteśmy szaleni, jeśli obejrzymy film i uda się nam nie zasnąć w połowie. Takie czasy…
Szaser