Warszawiak nie cwaniak
Rozmowa z Jakubem Stefaniakiem – rzecznikiem prasowym Polskiego Stronnictwa Ludowego, byłym dziennikarzem telewizyjnym.
– Trzy lata temu zamienił Pan dziennikarstwo na politykę – warto było..?
– Po pierwsze polityka, to nie bieg na 60 metrów, ale maraton. Po drugie, przez ostatnie dziesięć lat pracowałem w redakcji informacyjnej, a więc miałem bardzo dużą styczność choćby z Sejmem i z wypowiedziami polityków. I przyznam szczerze, że jak słuchałem niektórych z nich, to stwierdziłem, że już takie głupoty opowiadają, że trzeba wziąć sprawy we własne ręce…
– Ok, ale jak Pan tę zamianę ocenia z perspektywy tych kilku lat?
– Oceniam dobrze, bo to była świadoma, przemyślana decyzja. Poza tym bardzo negatywnie oceniam to, co teraz dzieje się w mediach publicznych i myślę, że siłą rzeczy i tak bym nie pracował już w telewizji. Poza tym w człowieku zawsze tkwi chęć podejmowania wyzwań i taka chęć zakiełkowała też we mnie, po prawie dwunastu latach bycia dziennikarzem informacyjnym.
– A co z satysfakcją finansową?
– Teraz zarabiam mniej niż zarabiałem jako dziennikarz. W Polsce funkconują jakieś mity na temat zarobków polityków…
– Prawie każdy polityk mówi, że zarabia mniej niż przed wejściem w politykę…
– Ale takie są fakty. Ja już w tym krótkim, trzyletnim okresie, wiem, że prawdą jest sentencja, iż do polityki nie idzie się dla pieniędzy… Oczywiście, hipokryzją by było, gdybym powiedział, że politycy zarabiają mało. Nie, nie zarabiają mało, ale też nie są to jakieś gigantyczne kwoty.
Spotkanie z seniorami w Spółdzielczym Domu Kultury “Lira” na Targówku.
– Pochodzi Pan z Lublina. Tam się Pan urodził, uczył i pracował. Czy przeprowadzka z sennego, w naszej opinii sielskiego, Lublina do zabieganej stolicy była trudną zmianą?
– Nie. Ja jestem z tego pokolenia, które nie ma już pewnych barier i kompleksów. Równie dobrze mógłbym mieszkać w Helsinkach, Nowym Jorku czy Paryżu. A poza tym Lublin wcale nie jest tak daleko od Warszawy, bo to tylko 170 kilometrów.
– I od ponad dekady jest Pan mieszkańcem Warszawy…
– Tak, tu mieszkam, jestem zameldowany i tu płacę podatki.
– To bardzo chwalebny aspekt, bo właśnie z tymi podatkami mamy problem…
– Uznałem, że to jest naturalne zachowanie, skoro wiążę swoją przyszłość z Warszawą. I zameldowałem się praktycznie natychmiast po przeprowadzce. Ja mam taką zasadę, że jeśli wymaga się uczciwości od społeczeństwa, w którym się żyje, to też trzeba wymagać takiej samej uczciwości od siebie w stosunku do tego społeczeństwa.
– Niby prosta zasada, a ostatnio o niej zapominamy na różnych szczeblach i różnych płaszczyznach działalności…
– Tak, takiego podejścia brakuje zarówno w samorządzie, jak i w polityce centralnej. Warto przypomnieć słowa nieżyjącego już Władysława Bartoszewskiego, który do końca swoich dni był członkiem PSL Warszawa-Śródmieście, i podkreślał, że nigdy nie złożył legitymacji PSL. Otóż Bartoszewski mówił, że warto być przyzwoitym. Te słowa przyjąłem jako hasło przewodnie, gdy rozpoczynałem polityczną drogę.
Pikieta przed Sejmem RP.
– Ale aniołem Pan nie jest..?
– Nie, nie mam zamiaru robić z siebie jakiegoś nadczłowieka, bo jak każdy popełniam błędy i zapewne zdarzy mi się je popełniać. Oby jak najmniej. Natomiast, to czego bardzo brakuje w dzisiejszej polityce, to próby naprawienia błędu, gdy go się popełni. I zwykłych przeprosin. Jest takie przeświadczenie, że w polityce słowo „przepraszam” nie istnieje, ale to właśnie jest błąd.
– Często zdarza się, że przeprosiny lub przyznanie się do błędu powoduje nawet wzrost popularności i zaufania do polityka…
– Tak, niemniej nie chciałbym tego testować na sobie, bo wcześniej musiałaby być jakaś wina…
– Wspomniał Pan o Polskim Stronnictwie Ludowym. Z tą partią Pan się związał. Skąd ten wybór?
– To też był świadomy wybór. Po pierwsze dlatego, że ani PiS, ani Platforma nie odpowiadały mi poglądowo. Po drugie zaś, wydaje mi się, że PSL ma teraz największy potencjał, bo siłą rzeczy się odbudował…
Prezentacja pomysłu darmowych zajęć na siłowni dla seniorów i młodzieży w grochowskim AKS Herkules.
– Na pewno się bardzo odmłodził…
– Tak, nastąpiła w PSL taka naturalna zmiana pokoleniowa. PSL ma dobrego, młodego lidera, który według sondaży cieszy się największym zaufaniem wśród liderów partii. Mamy bardzo racjonalne podejście i mamy program. Wpuszczenie PSL-u do miasta nie jest korzystne ani dla PiS, ani dla PO, bo widzą, że rośnie im konkurent. Dlatego często podkreślają, że jesteśmy partią związaną z rolnictwem…
– Ale chyba zgodzi się Pan z tym, że Warszawa nie jest naturalnym środowiskiem dla ludowców..?
– To nie jest tak do końca. Naprawdę wielu warszawiaków ma związki z PSL-em. I są to ludzie o różnych profesjach. To dopiero widać na spotkaniach, które organizuję wśród mieszkańców Warszawy. Bardzo wielu mieszkańców związanych jest rodzinnie z PSL-em. Działają u nas ich rodzice. Teraz trzeba odmłodzić struktury.
– No tak, to zapewne się zmienia, gdyż wzrasta liczba napływowych, „świeżych” mieszkańców Warszawy…
– Ja postawiłem sobie za cel wybić ten stereotyp postrzegania PSL-u, bo przecież my jesteśmy partią ogólnonarodową. Poza tym jesteśmy formacją centrową, otwartą na różne środowiska. Myślę, że PSL Władysława Kosiniaka-Kamysza jest partią dla wszystkich i ma przedstawiać taką racjonalną wizję Polski, bez wtłaczania w głowy swoich działaczy dyscypliny światopoglądowej. To jest olbrzymie wyzwanie, ale i olbrzymia szansa dla Polski. A że korzenie mamy wywodzące się z agraryzmu, to nikt nie zaprzecza. Ale świat się zmienia.
– Spotyka się Pan z mieszkańcami Warszawy i między innymi przedstawia nowe pomysły i rozwiązania…
– Tak, aczkolwiek wkurza mnie utrwalanie przez niektórych polityków stereotypu, że mieszkaniec Warszawy, to jest cwaniak i kombinator…
–???
– Bo taki stereotyp niestety funkcjonuje. Dam przykład. Proponujemy tzw. umowę warszawską, której jednym z punktów jest karta parkingowa warszawskiej rodziny. Zasada działania jest bardzo prosta – jedziesz samochodem z dzieckiem, to parkujesz za darmo. I od razu podniósł się lament wśród polityków innych opcji: „A jak to sprawdzić, że ktoś jechał z dzieckiem?!”. A ja odpowiadam – nie sprawdzać. Wystarczy po prostu zaufać. Przecież podobnie jest choćby z samochodami inwalidów. Też nie mamy możliwości sprawdzenia, czy zaparkowanym na miejscu dla inwalidów samochodem faktycznie przyjechał niepełnosprawny…
„Drużyna Stefaniaka” – w otoczeniu bliskich współpracowników.
– No tak, ale polityka władz Miasta idzie w tym kierunku, aby zmniejszać liczbę miejsc postojowych i parkingowych, co ma wpłynąć na ogólne zmniejszenie ruchu…
– Tak, tylko to znowu jest metoda „kija i marchewki”. Ja uważam, że powinniśmy iść w kierunku więcej marchewki, a mniej kija. Podam przykład Tallina w Estonii. Tam burmistrz wprowadził darmową komunikację miejską. Trzeba było tylko być mieszkańcem miasta i wykupić specjalną kartę za, bodajże, 4 euro. W ciągu kilku miesięcy w Tallinie zameldowało się ponad 25 tysięcy ludzi!
– Marchewką osiągnięto efekt. PSL widzi Pana jako kandydata do stołecznego Ratusza, a Pana kusi samorząd..?
– Kusi Warszawa. Bo to wielkie wyzwanie i wielka odpowiedzialność. Warszawa ma 17 miliardów budżetu. Za takie pieniądze można naprawdę wiele zrealizować, zrobić dużo fajnych rzeczy dla ludzi…
– Na przykład?
– Pomysłów mamy wiele i będziemy je prezentować we wspomnianej umowie warszawskiej. Niemniej chodzi o to, aby zmienić zasadę wyrażoną w haśle „Zakochaj się w Warszawie”. Żeby obowiązywało „Warszawa kocha mieszkańców”. Chodzi o zmianę podejścia. Że nie traktujemy mieszkańca jak oszusta i przestępcę. Rozmawiamy z nim. Mieszkańcy winni być traktowani jak partnerzy, a nie petenci.
Rozmawiał Adam Rosiński