Zawsze interesowało mnie piękno ludzkiego ciała
„Mieszkaniec” rozmawia z Zofią de Ines – scenografką, kostiumografką, architektką, mieszkanką Wawra.
– Nie było łatwo umówić się z Panią na wywiad. Pracowała Pani właśnie w Poznaniu. Nad jakim spektaklem?
– Był to „Teatrzyk Zielona Gęś, czyli wstrząs metafizyczny” według Gałczyńskiego, reżyserowany przez Pawła Aignera. Zrobiliśmy razem w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku m.in. „Wesołe kumoszki z Windsoru”, „Zakochanego Szekspira” – to były znane, głośne przedstawienia. Przy „Teatrzyku Zielona Gęś” w poznańskim Teatrze Animacji scenografem był Paweł Hubička, a ja pracowałam nad kostiumami. „Teatrzyk Zielona Gęś” nie starzeje się, a nawet wręcz zyskuje na aktualności. Ta absurdalna i dowcipna opowieść o Polsce i Polakach to cały czas nasz doskonały portret.
– W której części Wawra Pani mieszka?
– Mieszkam w Aninie, obok szpitala kardiologicznego. Jest to urocze miejsce, pełne zieleni i… dzików, z którymi może nie jestem za pan brat, bo mam małego pieska o imieniu Galliano (wołam na niego Galuś), ale które dobrze znam. Raz nawet, idąc do domu, zobaczyłam całą dziczą rodzinkę – samca, samicę i warchlaki w paski, niewiele większe od mojego psa, który waży niecałe trzy kilogramy. Któregoś dnia, gdy czytałam książkę w jednym z ogródków, które zrobiono nam przy ulicy Zorzy, Galuś nagle się zjeżył, zawarczał i popędził w krzaki. Patrzę, a z krzaków wyskakuje dzik i ucieka biegiem! Po chwili zapadła cisza. Struchlałam, bałam się, że Galuś ucierpiał. Tymczasem po chwili wybiegł z krzaków cały zadowolony, bo pogonił takiego dużego przeciwnika.
– Z pierwszego wykształcenia jest Pani architektką. Jak ocenia Pani architekturę Wawra? Są w tej dzielnicy jakieś architektoniczne perły?
– Tu muszę bardzo pochwalić „Mieszkańca”, w którym często czytam o pięknych budynkach w Wawrze, oglądam ich zdjęcia i rysunki. Styl zwany „świdermajer” kojarzy się głównie z Otwockiem, ale budynki w tym stylu są na całej linii otwockiej, poczynając właśnie od Wawra. Niestety, widząc niektóre budynki, myślę, że przydałoby się trochę pieniędzy, by je przywrócić do dawnej świetności.
– Długo by wymieniać wielkich reżyserów, z którymi Pani pracowała. Czy jest ktoś, z kim praca ma dla Pani szczególne znaczenie?
– Bardzo trudno powiedzieć, bo musiałabym zacząć jakoś ich wartościować, a przecież każdy z nich był twórczą, niepowtarzalną indywidualnością. Miałam okresy, w których pracowałam z konkretnymi reżyserami przy ich kolejnych premierach, więc czułam się z niektórymi jak w „starym dobrym małżeństwie”. Pierwszy był Kazimierz Braun, z którym zaczynałam we Wrocławiu przy „Białym małżeństwie”. A to dzięki Jerzemu Jarockiemu, który pokazał moje studenckie projekty kostiumów do „Białego małżeństwa” Tadeuszowi Różewiczowi. Bardzo mu się podobały. Gdy ten spektakl pokazano na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych – posypały się propozycje z Warszawy, m.in. od Adama Hanuszkiewicza. Szczególnie dla mnie ważny był Henryk Tomaszewski, z którym pracowałam przy spektaklach pantomimy, także za granicą. To był wyjątkowy artysta, o wybitnym poczuciu humoru.
– A czy jako kostiumografce przydarzały się Pani jakieś zabawne wydarzenia związane z aktorami?
– Pamiętam, jak kiedyś podczas przeglądu kostiumów, odbywającego się przed próbami generalnymi, aktor skarżył się, że spodnie są niewygodne. Sprawdzam – a okazuje się, że założył je tył na przód. W ogóle opowieści o tym, jak to aktor narzekał na kostium, a okazywało się, że go w pośpiechu źle założył, zebrałoby się więcej. Miałam też przy realizacji „Irydiona” w latach 80. ubiegłego stulecia sytuację, w której w kostium zaingerowała cenzura. Kostiumy były bardzo skąpe, a jeden z aktorów miał na sobie majteczki, na których w miejscu genitaliów był czerwony kwiat. Cenzura dopatrzyła się w tym skojarzenia, że „czerwony to ch…”. (śmiech)
– Na temat Pani twórczości można przeczytać, że zawsze ważna dla Pani była erotyka i cielesność.
– To prawda. Uważam, że człowieka określa w dużej mierze cielesność i to, co z nią związane, dlatego projektując kostium trzeba wyjść od ciała. Zawsze interesowało mnie piękno ludzkiego ciała oraz różne odcienie perwersji towarzyszące ludzkiej naturze. Pewnym problemem było dla mnie, gdy zaczęłam pracować w operze, że główna rola ma trzy wykonawczynie, trzy solistki i trzeba dla nich przygotować trzy jednakowe kostiumy. W teatrach dramatycznych pracowałam bowiem zupełnie inaczej – projektowałam kostium pod psychofizyczne cechy każdego aktora z osobna.
– Jakie są Pani najbliższe plany artystyczne?
– Obecnie pracuję nad zebraniem i uporządkowaniem mojego dorobku. Moim marzeniem jest, aby powstała z tego książka.
Rozmawiał Rafał Dajbor