32. urodziny gazety Mieszkaniec
– Co pan taki zaczytany, panie Eustachy?…
Kazimierz Główka nieczęsto spotykał swojego kolegę, kupca handlującego na bazarze Szembeka bielizną damską, Eustachego Mordziaka, pochylonego nad jakimś słowem drukowanym.
– To? Nasza gazeta, tutejsza. „Mieszkaniec”. Tak się do niej przyzwyczaiłem, że jak tylko pojawia się na bazarze, to jeden egzemplarz muszę mieć, żeby nie wiem co. A jeszcze za darmo…
– Panie Eustachy, nie ma nic za darmo. Oni z reklam żyją.
– Chyba, że tak. To im ciężko teraz musi być.
– A to dlaczego?
– No bo bryndza jest jakiej dawno nie było. Złotówka najsłabsza od ćwierć wieku, za to inflacja od ćwierć wieku najwyższa, paliwo do samochodu chyba jeszcze nigdy tak drogie nie było, a kolejki po darmową zupę tak długie.
– Mimo wszystko „Mieszkaniec” wychodzi, daje radę.
– To znaczy panie Eustachy musi mieć nie tylko swoich zagorzałych czytelników jak pan, ale też łebskich menadżerów. Biznesmen, jak na czymś nie zarobi, od razu chory jest. Znakiem tego oni wiedzą, że jak zareklamują się w „Mieszkańcu”, to para nie pójdzie w gwizdek, tylko ktoś na pewno to przeczyta i dowie się, że ten biznesmen w ogóle jest na świecie.
– I jeszcze u nas na Pradze do tego. Bo „Mieszkaniec” to pismo nasze, wszystkich mieszkańców.
– A wie pan, że znałem założyciela i pierwszego szefa „Mieszkańca”?
– Naprawdę?
– Naprawdę, naprawdę. Wiesio Nowosielski, to był facet! Jak zaparł się na tę gazetę, to nie popuścił. Nie dość, że ją powołał do życia, to jeszcze kierował nią przez ćwierć wieku.
– A w którym roku to było?
– W 1991. Na wiosnę. Pierwszego kwietnia dokładnie.
– Dzień wcześniej – jak się wtedy mówiło językiem dyplomacji – nastąpiło rozwiązanie struktur wojskowych Układu Warszawskiego. W tłumaczeniu na nasze znaczyło, że ruskie wojska wychodzą wreszcie z Polski precz, do siebie. Tu, na Pradze, to miało nawet pewien historyczny kontekst, bo przecież tędy, jak droga do Zielonki, do Strugi kiedyś, to oni zawsze do Warszawy wchodzili nieproszeni i zawsze od naszej Pragi bagnetami swe rządy zaczynali. Jak gazeta się ukazała, to nawet taki żart wtedy krążył, że Ruskie z domu, „Mieszkaniec” do domu.
– Patrz pan, panie Kaziu – człowiek bierze taką gazetę do ręki, czyta, tu się zaduma, tam uśmiechnie, a w gruncie rzeczy, co my dzisiaj o niej wiemy. Czas jest jednak bezlitosny.
– Czy ja wiem? I tak, i nie. Powiem panu tak – nawet jak moje pokolenie już się odmelduje i nie będzie miał kto opowiedzieć panu o Wiesiu Nowosielskim, to on i tak będzie żył. W „Mieszkańcu”. Tak to już jest.
Szaser
Warszawski Portal Informacyjny Gazety Mieszkaniec