Lubimy ze sobą pracować
„Mieszkaniec” rozmawia z Barbarą i Jackiem Bursztynowiczami, aktorami i mieszkańcami Saskiej Kępy.
Jesteście Państwo najbardziej znaną aktorską parą z Saskiej Kępy. Od jak dawna mieszkacie w tym miejscu Warszawy?
Jacek Bursztynowicz: Urodziłem się i wychowałem na Saskiej Kępie, więc mieszkam tu tyle lat, ile żyję.
Barbara Bursztynowicz: Ja pochodzę z Bielska-Białej i mieszkam na Saskiej Kępie od ślubu z Jackiem, czyli od czterdziestu siedmiu lat. Jacek zaprosił mnie do wspólnego mieszkania z jego rodzicami, więc wprowadziłam się prosto z Dziekanki i… zostałam. Z Jackiem i z Saską Kępą.
Panie Jacku, nie będę pytał jak się Pan czuje na Saskiej Kępie, ponieważ sam Pana „staż” jest wymowny. A jak Pani się tu żyje?
BB: Cudownie! Mieszkamy w dzielnicy pełnej zieleni, mamy tu przyjaciół, którzy są przyjaciółmi męża od dzieciństwa, czuję się wręcz dumna, że jestem częścią tej społeczności. Jest tu wygodnie – są wszystkie potrzebne sklepy, w pobliżu jest Park Skaryszewski, wystarczy wsiąść w tramwaj, by już za chwilę znaleźć się w Centrum. Oboje z mężem uwielbiamy spacery, a Saska Kępa do spacerowania nadaje się idealnie. Niestety od pewnego czasu mieszkanie na Saskiej Kępie bywa uciążliwe…
No właśnie… Latem 2023 roku w wielu warszawskich mediach pojawiły się hasła, iż Saska Kępa walczy z hałasem, że pragnie ciszy i spokoju. Liczba imprezujących przybyszów z innych dzielnic stała się dla Saskiej Kępy problemem.
JB: Pamiętam Saską Kępę z lat 50., gdy Francuską jeździł jeden autobus – 117, kursujący tędy zresztą do dziś. Kiedy na ulicy Obrońców parkowały najwyżej cztery samochody, a wozacy na wozach konnych rozwozili węgiel i kartofle. Była to wtedy dzielnica – jak mówiono – pachnąca lipami i bzem. Przyznam szczerze – tęsknię za tą ciszą. Obecnie Francuska zaczyna coraz bardziej przypominać Krupówki.
BB: Nic na to nie poradzimy, tamte czasy nie wrócą. Urok i spokój Saskiej Kępy, o którym mówił Jacek, to już przeszłość. Nie zachęcałabym nikogo, żeby przyjeżdżał tu w weekend. Jest taki tłok, że my w tym czasie uciekamy z Saskiej Kępy.
Czym dla Pani, po ponad ćwierćwieczu, jest „Klan”?
BB: Jest – nie bójmy się tego słowa – rutyną. Mówię o tym otwarcie, bo choć to słowo ma z pozoru negatywny wydźwięk, to oznacza także profesjonalizm, dużą wiedzę o granej postaci. Choć czasem żałuję, że moja Elżbieta Chojnicka jest tak mocno określona, iż niewiele w niej może zaskoczyć. Mimo to ciągle staram się uatrakcyjniać moją bohaterkę.
Grał Pan w „Misiu” Stanisława Barei…
JB: Od razu sprostuję – nie grałem w scenie „w teatrze”! Brałem udział w scenie „przy choinkach”, która została skrócona tak, że mnie wycięto. A ponieważ „Miś” to film kultowy, do tego moje nazwisko widnieje w napisach, więc ciągle pojawia się w mojej filmografii, choć tak naprawdę nie ma mnie na ekranie.
Świetnie zatem, że możemy to na łamach „Mieszkańca” sprostować. Pani natomiast przyznała w jednym z wywiadów, że do udziału w filmach Barei zniechęcała Panią profesor ze szkoły teatralnej – Aleksandra Śląska. To chyba dowód, że nie zawsze warto słuchać autorytetów…
BB: W tamtych czasach filmy Stanisława Barei uchodziły za kino artystycznie słabe, a Aleksandra Śląska, która otoczyła mnie anielską wręcz opieką, chciała żebym grała w filmach, które mnie artystycznie rozwiną. Byłam początkującą aktorką i bardzo liczyłam się ze zdaniem Pani Profesor. Nikt wtedy nie mógł przewidzieć, że filmy Barei staną się tym, czym się stały. Trudno mi po latach powiedzieć, czy żałuję, że w nich nie zagrałam. Być może moja kariera potoczyłaby się inaczej, ale czy lepiej? Tego nie wiadomo.
Czym był prowadzony przez Państwa Teatr na Francuskiej?
JB: Był to stworzony przez nas kabaret literacki, funkcjonujący w latach 2005-2008 w Bistro na Francuskiej, prowadzonym przez naszą przyjaciółkę Irenę Dąbrowską. Janusz Tylman pisał muzykę, ja – teksty, występowaliśmy we troje z Basią. Zapraszaliśmy też często gości, m.in. Wojciecha Siemiona, Roberta Kudelskiego, Joannę Stefańską-Matraszek czy Sławę Przybylską, która budząc wzruszenie na widowni, śpiewała „Na Francuskiej, na Francuskiej jest niewielka kawiarenka”. Niestety nowy właściciel lokalu nie był zainteresowany współpracą z nami, więc skończyła się nasza przygoda z cafe-teatrem. Potem jeszcze na chwilę przenieśliśmy się na Stare Miasto, ale to już nie było to.
Tworzycie Państwo parę w życiu, ale często także na scenie. Jak się Państwu pracuje razem?
JB: Nigdy nie spotkaliśmy się na scenie teatralnej. Często natomiast pojawiamy się razem w programach poetycko-muzycznych i podczas spotkań literackich.
BB: Myślę, że gdybyśmy spotkali się zawodowo w jednym przedstawieniu i musielibyśmy coś przed sobą udawać, to mogłoby się nie udać. Znam każdą minę i gest Jacka, a Jacek ma na mnie słuch absolutny. On jest poetą, wrażliwym na słowo, ja doskonale wyczuwam aktorski fałsz, a więc jesteśmy wobec siebie krytyczni i wymagający. Ale lubimy ze sobą pracować.
Dziękuję za rozmowę
Rafał Dajbor
Foto: Andrzej Tyszko
gazeta Mieszkaniec
Warszawski Lokalny Portal Informacyjny Mieszkaniec