Ewa Błaszczyk
Jest jedną z najbardziej znanych polskich aktorek śpiewających.
Aż trudno uwierzyć w to, że Ewa Błaszczyk była zamkniętym w sobie dzieckiem. Jej nieśmiała natura na każdym kroku dawała o sobie znać. Ale dzięki temu, że trzymała się z boku – miała czas na realizację swoich pasji.
Od piątej klasy podstawówki z wielką satysfakcją i sukcesami trenowała pływanie. Z kolei dzięki nauczycielce polskiego zaczęła interesować się też teatrem. Pokochała go. Jednak wybierając szkołę średnią postawiła na klasę pływacką. W pewnym momencie zorientowała się, że pływanie przestało jej wystarczać.
– Będąc w Reju i zajmując się pływaniem zorientowałam się szybko, że wielu moich kolegów mówi o sprawach, o których nie miałam pojęcia. Rozmawiali o teatrze, filmie, nowej książce. Zastanawiałam się, dlaczego ja nic o tym nie wiem. I szybko znalazłam odpowiedź – bo ja „kopię wodę”. Wtedy zorientowałam się, że coś mi w życiu umyka i toczy się ono w jakimś fałszywym kierunku – przyznała szczerze w jednym z wywiadów.
I tak wpadła na pomysł, aby zająć się psychiatrią. Wydawało jej się, że będzie to dla niej wymarzony zawód. Było tak aż do momentu, gdy zakochała się w aktorstwie.
W ten wyjątkowy świat wprowadził ją ukochany chłopak, student PWST. Zabierał ją na liczne przedstawienia i to właśnie wtedy zrozumiała, że chciałaby się tym zajmować.
Zaczęła studia na warszawskiej PWST. Było pięknie, ale na trzecim roku przyszedł moment zwątpienia i pani Ewa prawie zrezygnowała z aktorstwa. Poczuła się bowiem rozczarowana szkołą. Na szczęście dokładnie wszystko przemyślała, została i ukończyła studia z wyróżnieniem.
Na scenie zadebiutowała rok wcześniej, na deskach Teatru Współczesnego. Wystąpiła w „Grach kobiecych”, „Przebudzeniu wiosny”, „Dziadach kowieńskich” i w „Romeo i Julia”. Na jeden sezon przeniosła się do Teatru Narodowego, ale szybko wróciła do Teatru Współczesnego. A od 1994 roku jest aktorką Teatru Studio.
Na dużym ekranie zadebiutowała w 1979 roku, w filmie Janusza Morgensterna „Godzina W”.
Jednak tak naprawdę pierwszą znaczącą produkcją był „Nadzór” Wiesława Saniewskiego. Za rolę Klary otrzymała Brązowe Lwy Gdańskie w 1985 roku.
– Ewa Błaszczyk jest aktorką wyjątkową: prawdziwą profesjonalistką, zawsze świetnie do roli przygotowaną, rozumiejącą nie tylko graną przez siebie postać, ale także cały kontekst, w jaki ta postać jest wpisana. Ewa nie jest aktorką bierną, meblem do przesuwania na planie. Ona wnosi bardzo dużo od siebie i do roli, i do całego filmu. Jest niezwykle wrażliwa i inteligentna. Natychmiast dostrzega najdrobniejszy fałsz, w dialogu czy w całej scenie. Mam do niej wielkie zaufanie. Praca z nią to prawdziwa przyjemność – powiedział o aktorce Wiesław Saniewski.
Po sukcesie „Nadzoru” pani Ewa zaczęła występować w znanym i lubianym serialu „Zmiennicy”. Bardzo cieszyła się z tej roli.
Stan wojenny sprawił, że pojechała do Wiednia. Zaczęła uczyć się języka niemieckiego. Otrzymała pierwsze propozycje filmowe. Najciekawszą i najbardziej znaną był film „Hanussen” Istvana Szabo.
– Na planie panowała istna wieża Babel, mówiono w siedmiu językach i każdy umawiał się „na końcówkę”, czyli starał się zapamiętać ostatnie słowo swego poprzednika, żeby wiedzieć, skąd rozpocząć swą kwestię. Istvan Szabo chciał bowiem, aby każdy z nas grał w swoim języku. Uważał, chyba nie bez racji, że dobra znajomość języka obcego to za mało. Jeśli w grę wchodzą najwyższe emocje, to nie ma takiej siły, by ktoś w pewnym momencie nie wrzasnął w języku ojczystym. Szabo powiedział zdanie, które dobrze zapamiętałam: tylko wtedy, gdy aktor posługuje się mową ojczystą, jego oko nie kłamie – zdradziła pani Ewa.
Pobyt za granicą nie był jednak idyllą. Aktorka tęskniła za ojczyzną. A jakby tego było mało, obudził się też w niej instynkt macierzyński. I dlatego zadecydowała o powrocie do kraju.
Los postawił na jej drodze Jacka Janczarskiego. Mężczyzna był po dwóch małżeństwach. Zaczęli się ze sobą spotykać. Nikt nie dawał szans tej miłości. Jednak okazało się, że ludzie byli w błędzie. W 1986 roku para wzięła ślub. Zamieszkali razem w domu na obrzeżach Lasku Bielańskiego, gdzie aktorka mieszka do dzisiaj. Jej prawie 200-metrowy dom na warszawskich Bielanach to kwintesencja przytulności i ciepła.
Osiem lat później na świat przyszły bliźniaczki Mania i Ola. Niestety pełnia rodzinnego szczęścia nie trwała długo, bo tylko 6 lat. Mąż pani Ewy nagle zasłabł. Okazało się, że cierpi na tętniaka aorty. Nie pomogła hospitalizacja i dwie operacje. Zmarł. Miał zaledwie 55 lat…
Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami i pani Ewa jest tego najlepszym przykładem. 11 maja, 100 dni po zasłabnięciu jej męża, nieszczęśliwemu wypadkowi uległa jej córka, Ola. Dziewczynka zakrztusiła się tabletką. Zanim dojechały do szpitala, zapadła w śpiączkę.
– Przeżyłam dwa zupełnie różne doświadczenia. Jacek był moim partnerem, wzajemnie dawaliśmy sobie siłę. Gdy jego życie się skończyło, zapadłam się w nicość. Nie rozpoznawałam świata. A Olą wciąż się opiekuję. O nią ciągle walczę i czekam. Czas płynie i rana po śmierci Jacka się goi. Wypełnia się pustka i rodzi nowy świat. To proces smutny, ale łagodny. Można go przyspieszyć – wypełniając czas pracą, spotkaniami. Prawda, muszę być przygotowana na wybuchy żalu i goryczy, bo czasem wzbiera we mnie dziki skowyt. Ale ta fala odpływa. Ola jest jak rana ciągle otwarta – podsumowała swoje dwa bolesne doświadczenia pani Ewa.
Dwa lata po tych tragicznych wydarzeniach Ewa Błaszczyk wraz z księdzem Wojtkiem Drozdowiczem założyła fundację „Akogo?”. Celem fundacji jest pomoc dzieciom po ciężkich urazach mózgu oraz wybudowanie pierwszej w Polsce kliniki Neurorehabilitacyjnej „Budzik” przy Centrum Zdrowia Dziecka. Oficjalne otwarcie kliniki miało miejsce 7 grudnia 2012 roku.
Swoje traumatyczne przeżycia pani Ewa przekuła na pozytywne działanie. I pewnie dlatego wspiera ją tak wielu ludzi: rodzina, przyjaciele, lekarze, pracownicy fundacji, a także osoby zupełnie obce, które uśmiechają się do niej na ulicy.
Fot. Agencja WBF