Przepadam za Radością
„Mieszkaniec” rozmawia z Tadeuszem Drozdą – satyrykiem, aktorem i autorem estradowym, mieszkańcem Wawra.
W redakcji Mieszkańca wisi Pana zdjęcie z naszym redaktorem naczelnym, zmarłym w 2016 roku Wiesławem Nowosielskim. Jak Go Pan wspomina?
Wiesiek był bardzo kreatywnym facetem. Stale miał jakieś pomysły, potrafił zyskać sympatię i przyjaźń bardzo wielu osób, od polityków do artystów.
Od wielu lat mieszka Pan w Wawrze. To Pana wymarzone miejsce, czy też zamieszkał Pan tam z przypadku?
Zamieszkałem z przypadku w Radości, kolega zadatkował tam piękny drewniak, ale jego żona powiedziała, że nie po to się przeprowadza do Warszawy, żeby mieszkać w lesie i ja od niego domek odkupiłem, bo lubię las, a teraz przepadam za Radością.
Niedawno odszedł Janusz Majewski. Zagrał Pan kelnera Staszka w jednym z najsłynniejszych filmów tego reżysera – „Zaklętych rewirach”, obok m.in. Marka Kondrata, Romana Wilhelmiego, Zdzisława Maklakiewicza. Jak zapamiętał Pan współpracę z Januszem Majewskim?
Majewski był wielkim reżyserem i żałuję, że zagrałem tylko w jednym filmie. Dużo w tym mojej winy, bo byłem okropnie zajęty, a nie docierało do mnie, że film to coś więcej.
Być może mniej był Pan obecny na ekranach kin, ale za to mogli Pana oglądać widzowie warszawskiego Teatru Syrena i Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze. I to w podwójnej roli – jako autora sztuk oraz jako aktora.
Oczywiście, podstawową moją działalnością były występy kabaretowe na estradach krajowych i zagranicznych. Trudno je policzyć, ale zdarzały się miesiące, kiedy na estradzie występowałem ponad 40 razy, teraz nawet w ciągu roku nie mam tylu występów. W Warszawie grałem w Teatrze Syrena, a wcześniej w kawiarni Nowy Świat. Na scenie teatralnej moje programy były wzbogacane baletem i przy realizacji pomagali mi reżyserzy: Witold Filler i Zbigniew Korpolewski. W spektaklu „Co kto lubi” w reżyserii Witolda Fillera brały udział wszystkie gwiazdy warszawskiego Teatru Syrena – był to ogromny sukces, niestety bez mojego udziału na scenie.
W latach 90. ubiegłego stulecia, dzięki programom „Śmiechu warte”, „Herbatka u Tadka” i „Dyżurny satyryk kraju” był Pan niemal symbolem telewizyjnej rozrywki. Czy dziś widzowie spotykając Pana wspominają tamte programy?
Czas leci, rosną nowe pokolenia, a ja dzięki byłej partii rządzącej mam sporą „lukę” telewizyjną. Starsi pamiętają, pozostali mniej. Można mnie posłuchać na YouTube, wystarczy wpisać „Tadeusz Drozda”.
Oprócz występowania na estradzie – pisze Pan także teksty dla innych gwiazd estrady, muzyki, piosenki… Nie wszyscy wiedzą, że to Pan jest autorem tekstu przeboju
Krzysztofa Krawczyka „Parostatek”, który kojarzy się z letnim, wakacyjnym klimatem. Napisał Pan te słowa na podstawie wakacyjnego rejsu takim właśnie stateczkiem?
„Parostatek” powstał w mojej wyobraźni, chociaż miałem w życiu morski epizod, byłem oficerem rozrywkowym na słynnym statku Batory. Trochę się powłóczyłem po morzach i oceanach.
Porozmawialiśmy o przeszłości, porozmawiajmy o teraźniejszości. Gdzie obecnie można Pana oglądać?
Występuję trochę w Polsce z programem jubileuszowym „Kabaretowa 50-ka”. Mam sporo zaproszeń, nie doczekałem się jednak propozycji od animatorów wawerskiej kultury, choć w Wawrze jest wiele pięknych sal koncertowych.
Jesteśmy wciąż na początku nowego roku – czy ma Pan jakieś życzenia dla siebie i dla dzielnicy Wawer?
Życzę wszystkim tego, co sobie: rządów mądrych ludzi w Polsce i tego, żeby może udało mi się zagrać mój program u siebie, czyli w Wawrze. Teraz następują spore zmiany w telewizji i mam nadzieję, że do mnie zadzwonią, bo ja mam cały czas ten sam numer telefonu. Czytelników zapraszam do kontaktu: tadeusz@drozda.pl
Rozmawiał: Rafał Dajbor
Foto: z archiwum Tadeusza Drozdy
gazeta Mieszkaniec, Warszawski Lokalny Portal Informacyjny Mieszkaniec, warszawskie informacje