Eryk Lubos
W rzeczywistości ma na imię Rafał. Ale tylko jedna osoba może się tak do niego zwracać – jego mama. Eryk Lubos urodził się w Tarnowskich Górach. Aktorem został przez przypadek. Chciał zaimponować dziewczynie. Miał wtedy 18 lat.
Niestety pierwsze kroki do zrealizowania tego celu, nie były wcale proste. Eryk nie dostał się bowiem do krakowskiej PWST, gdzie złożył papiery w pierwszej kolejności.
– Na egzaminie Anna Polony powiedziała, że mam dziwne stany psychiczne i tak się skończyło moje zdawanie w Krakowie – wspomina po latach.
Eryk nie zalicza się do tych osób, które szybko się poddają. Postanowił więc spróbować swojego szczęścia w stolicy. Jednak, gdy do warszawskiej szkoły przyjęto Arkadiusza Janiczka, odpuścił sobie i tę uczelnię. Pomyślał, że nie znajdzie się miejsce na roku dla dwóch rudych.
Na szczęście nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jego kolejnym krokiem była wrocławska szkoła. Przyjęto go i to z drugim najlepszym wynikiem spośród wszystkich kandydatów.
– W PWST od razu poczułem, że nie jestem akceptowany przez niektórych profesorów. Byłem inny, kanciasty, nie pasowałem do ich wyobrażeń. Pewne szlachetne panie, które na scenie ostatni raz stały w 1955 roku, próbowały mi udowodnić, że gra się tak, jak one chcą. Ja chciałem pokazać, że można inaczej. I tak się zaczęło – od konfliktu. Znamienne, że z mojego roku wywiało wszystkich prymusów, a śliczne i leniwe dziewczęta, marzące o serialach i piktorialu w ‘Vivie’ zniknęły. A ja zostałem – przyznał.
Pokochał aktorstwo. Stało się dla niego całym życiem. Chciał mieć jednak jakąś odskocznię. Dlatego wybrał się na boks. Sport ten bardzo szybko skradł jego serce. Wszystkim dookoła imponował swoją pracowitością. O mały włos, a zostałby nawet profesjonalnym bokserem. Na szczęście jego trener zobaczył go na scenie i nie miał żadnych wątpliwości, gdzie jest jego miejsce. Uświadomił mu to szybko i Eryk całkowicie oddał się aktorstwu.
Niestety z aktorskiego etatu trudno było mu wyżyć. Dlatego jeździł dorabiać do Holandii i Niemiec. Nie bał się żadnej pracy i nie chciał być dla nikogo ciężarem. W taki sposób wychowali go rodzice.
Po studiach otrzymał etat we wrocławskim Teatrze Współczesnym. Przez siedem lat pracy zagrał aż dwadzieścia trzy role. Głównie były to pierwszoplanowe kreacje.
Po roli Bogusia w „Made in Poland” Przemysława Wojcieszka stało się jasne, że zostanie nową gwiazdą. To właśnie ten spektakl otworzył mu drzwi do wielkiej kariery. Na scenie zobaczył go bowiem Grzegorz Jarzyna i zaproponował pracę w Teatrze Rozmaitości w Warszawie.
Mógłby nie schodzić ze sceny. Na szczęście kino również się o niego upomniało. Z początku były to niewielkie role, głównie dresiarzy. W 2007 roku dostał scenariusz „Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną” Jana Jakuba Kolskiego według powieści Doroty Masłowskiej. Miał grać główną rolę. Wszystko było już zaklepane. Niestety, na 10 dni przed zaplanowanymi zdjęciami prace odwołano. Eryk przypłacił to depresją.
Los szybko mu tę sytuację wynagrodził. Aktor otrzymał scenariusz „Boiska bezdomnych” Kasi Adamik.
– Zobaczyłem temat bezdomności, alkoholizmu, walki o godność, Dworzec Centralny, samo dno… Przejąłem się tą historią, tak po ludzku. Nie wiedziałem, co z tego wyjdzie, ale oddzwoniłem i powiedziałem, że bez względu na wszystko muszę w tym zagrać – mówił.
Następnie przyszła propozycja udziału w „Mojej krwi” Marcina Wrony. I to właśnie za tę rolę otrzymał nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego dla najlepszego aktora młodego pokolenia.
– Nie ma przełomowych momentów. To zawsze wypadkowa pracy i doświadczeń zbieranych przez lata. Stanisława Celińska wielokrotnie mówiła, że nagrody psują, dają iluzję, że jesteśmy świetni. A to bywa zgubne. Cieszę się z nagród, bo potwierdzają, że mój artystyczny upór ma sens. Ale nie one są najważniejsze – podkreślał w jednym z wywiadów.
Dziś Eryk Lubos jest jednym z najbardziej charakterystycznych i rozchwytywanych aktorów. Obecnie możemy oglądać go w głośnym filmie „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej”, opowiadającym o życiu i pracy najsłynniejszej polskiej seksuolożki. Wcielił się w nim w rolę kochanka, który obudził w Michalinie kobietę.
Na swoim koncie ma wiele niezapomnianych kreacji aktorskich. W każdą z nich angażuje się totalnie. Ma to swoje plusy, ale również minusy – takie, jak na przykład problemy w życiu osobistym.
– Z powodu roli rozstałem się z ukochaną z przytupem: była awantura, płacz, wybieganie z domu. Udało nam się do siebie wrócić. Ale ostatnio też się skończyło wyprowadzką… – wyznał.
Aktor ma dwoje dzieci: 17-letniego syna Franciszka z pierwszego związku oraz 6-letnią Antosię ze swoją obecną partnerką. W roli ojca sprawdza się na medal. Bawi się z córką, a nawet ugotuje dla niej obiad. Mieszkają na warszawskim Grochowie.
Eryk nie lubi jednak opowiadać o swoim życiu prywatnym. Nie bywa też na bankietach. Sprawia wrażenie niedostępnego. Zdecydowanie woli skupiać się na swoich rolach. Może dlatego kobiety się go boją, faceci spinają się na jego widok, a środowisko uważa go za „odjechanego”. Na szczęście on nie ma z tym problemów. Uważa, że jest dobrze tak, jak jest i ma nadzieję, że nic się w tej kwestii nie zmieni.
Fot. Agencja WBF