Pożegnanie lata
– No, to natura zrobiła nam pożegnanie lata grubo przed terminem, można powiedzieć.
– Tak jakby, panie Kaziu. – Eustachy Mordziak witając się ze swoim kolegą, Kazimierzem Główką, posunął się jednocześnie na ławeczce przy swoim straganie na pl. Szembeka, robiąc mu miejsce. Pan Kazimierz przysiadł się z chęcią.
– Z drugiej strony – kontynuował pan Eustachy – nie ma co narzekać. Popatrz pan, co się teraz na Karaibach dzieje. Deszcze zalewają ulice, wichura domy kładzie… Jak las w Rytlu u nas. Tylko, że tu wicher i zawierucha silniejsze były.
– Niby jak?
– Ano tak panie Kaziu, że nasz las kładło pokotem, a tam palmy się chwieją, ale stoją. U nas dachy zrywało, a tam całe miasta równa z ziemią.
– Tylko, że tam one z blachy przeważnie są, z dykty. Na klimat tamtejszy. Huragany, owszem zdarzają się – i to często – ale ogólnie, jest tam jak w raju – ciepło, zielono.
– U nas, niestety, jak przed zimą ludzie nie zdążą, to bida będzie, oj, bida.
– I dlatego mówię, że cieszyć się trzeba z tego, co jest – nad morze jeździć, na Śnieżkę chodzić, w Karkonosze, jak pan Prezes ostatnio, nad jeziora mazurskie, życie brać pełnymi garściami, bo krótkie.
– Pełnymi garściami, to może nie tak łatwo. Drogo się robi.
– Ale ludziom to jakoś nie przeszkadza. Młode dziewczyny masowo w ciążę zachodzą, bo każda wie, że na dziecko od państwa dostanie.
– Jak pan Bóg da dzieci, to i na dzieci, jak to mówią…
– Jak pan Bóg da dzieci, to Prezes da na dzieci, panie Eustachy. Tak teraz jest.
– Nie wiem dlaczego, ale ja jednak bidy się boję. Już bidowałem w życiu.
– A propos, taki dowcip słyszałem: Dwóch dziadków obserwuje przed domem stadko kur – od momentu zwłaszcza, gdy kogut wskoczył na kurkę. Ale z domu wyszła gospodyni i sypnęła kurom ziarna. Kogut zeskoczył z kury i pobiegł dziobać ziarno. Na to jeden z dziadków do drugiego: – Nie daj Boże takiego głodu…
Szaser