Robota, to głupota…
– Coś mi się zdaje, że dziś nie pogadamy – pan Kazimierz Główka nawet nie spojrzał na taborecik stojący obok straganu jego kolegi – Eustachego Mordziaka – kupca z pl. Szembeka… – Widzę, że rąk panu nie starcza do obsługi klientek.
– Nie, nie, niech pan siada, zaraz będę miał chwilkę. Ale faktycznie, powiem panu, panie Kaziu, że są takie dni, że nie wiem, w co te ręce włożyć.
– Od czego to zależy?
– Od kalendarza – na przykład – jak są popularne imieniny, albo jak się pora roku zmienia i klientki cieplejszej bielizny szukają. Różnie. Czasem nie wiadomo od czego. Jednego dnia ruch jak w ulu, a potem przez tydzień – puchy…
– A nie myślał pan – pan Kazimierz już przysiadł na taboreciku, bo właśnie odeszła od straganu ostatnia klientka – żeby kogoś do pomocy sobie wziąć?
– Czasem Krysia przychodzi, ale ona nie ma nerwów. Jak tylko jakaś klientka zaczyna marudzić, to ona się denerwuje, robi się niegrzeczna… – Nie wiedzą te baby, czego chcą – syczy pod nosem. Chcą kupić majtki tanio, jak na bazarze, ale żeby były piękne, jak od Gucciego…
– No, a zatrudnić kogoś. Tak normalnie – zapłacić – na przykład na pół etatu?
– Panie Kaziu, niech pan zapomni. Teraz zamiast pracownika łatwiej kupon z „szóstką” znaleźć. Nawet taki dowcip słyszałem:
– Powiedz mi, czy masz chęć do pracy?
– Czasami mam.
– I co wtedy robisz?
– Siadam w kącie i czekam aż mi przejdzie.
– To jednak prawda?…
– Co?
– No, że nie ma ludzi do roboty.
– Ano nie ma, nie ma. I nie tylko u mnie – na całym bazarze. A nawet w podziemiach.
– To tu są podziemia?
– Garaże. Widział pan, jakie tam znaki poziome powycierane? Nic nie widać – żadnych strzałek, linii, nic. Ludzie jeżdżą jak chcą zamiast, jak w garażach na całym świecie, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Tylko patrzeć, jak się przytrze jakiś Ford z jakąś Toyotą, albo innym Subaru, bo przecież cwaniaczków nie brakuje, żeby sobie ułatwić dojazd, albo kogoś wyprzedzić.
– No i co?
– Ano – nie wiem. Ale domyślam się, że nie ma komu ich pomalować. Tych znaków na jezdni. Bo jak inaczej to sobie wytłumaczyć? To pan zna:
– Ilu was tu pracuje?
– Z majstrem, siedmiu.
– Czyli bez majstra sześciu?
– Nie, bez majstra, to nikt nie pracuje.
– Dlaczego tak jest?
– Dobrobyt, panie Kaziu! Dobrobyt. Pan mi mówi, żebym jakąś kobitkę zatrudnił. To ja panu powiem tak: ja jej mogę zapłacić najniższą ustawową, czyli 1400 na rękę. Jak ona jest bezrobotna, to ma ubezpieczenie za darmo, zasiłek z pomocy społecznej, a jak ma dwoje dzieci, to jeszcze na każde 500+, bo samotna. (Najczęściej tak są zarejestrowane, bo nawet jak mają faceta, to się nie przyznają). Razem to też daje 1400 – bez zmęczenia… To, co by pan zrobił na ich miejscu?
– Ja bym pracy szukał. Praca jest ważna, rozwija, wzbogaca wewnętrznie…
– One i bez tego są bogate, zwłaszcza wewnętrznie. A co takiego mają rozwijać, jak najczęściej słabo wykształcone są, albo nawet wcale.
– No, ale jak przyjdzie starość? Po sobie wiem, że przychodzi. To z czego będą żyły? Kto im emeryturę wypłaci?
– Kto dziś myśli o starości? Każdy jest piękny i młody. Na zawsze. Starość, to tylko w dowcipach jest. O, wie pan, co to jest prawdziwa starość?
– Gdy wychodzisz z muzeum i włącza się alarm – wiem, wnuczek mi ten dowcip sprzedał.
Szaser