Miłość w dawnej Warszawie
Warszawa od zawsze była świadkiem wielkich i małych miłości. Miasto, jako to w którym mieszka wielu obywateli, od zawsze przyciągało kochanków. Nie sposób zliczyć historii miłosnych, które kiedyś były na ustach wszystkich. Jedno jest pewne. Pokazują, że wielkie namiętności i miłosne skandale to nie wymysł XXI, ani nawet XX wieku.
W II Rzeczpospolitej jedną z głośniejszych miłosnych afer była sprawa pani… Radziejowskiej, czyli Elżbiety ze Słuszków primo voto Kazanowskiej. Jej drugim mężem był podkanclerz koronny Hieronim Radziejowski, który został skazany na karę śmierci za zdradę króla Jana Kazimierza. Uciekając przed stryczkiem, schronił się najpierw w Wiedniu, a potem w Szwecji, skąd wrócił sprowadzając tu wojska Karola Gustawa, co rozpoczęło tzw. potop szwedzki. Jak do tego doszło?
Wesoła wdówka
Hieronim Radziejowski miał wielkie ambicje. Był też znanym awanturnikiem i pieniaczem. Jego żona uchodziła za jedną z najpiękniejszych kobiet swojej epoki. Elżbieta ze Słuszków primo voto Kazanowska była jego trzecią żoną. Krążyły plotki, że poprzednie dwie jego żony poumierały – wykończone przez męża. Podobno miał zwyczaj podnosić na nie rękę.
Nowa pani Radziejowska była kobietą bardzo majętną. W wieku 30 lat została wdową, zaś jej mąż Adam Kazanowski, który był najlepszym przyjacielem Władysława IV, umierając zapisał jej cały swój majątek, w skład którego wchodził między innymi najpiękniejszy pałac w Warszawie.
Pałac do dziś stoi na rogu Krakowskiego Przedmieścia i Bednarskiej, a od strony Wisły ma wmurowaną tablicę informującą, że „Tu u stóp pałacu Kazanowskich, walczył z małpami pan Zagłoba”.
Kochanka króla?
Piękna trzydziestolatka, choć nie dała Kazanowskiemu dziecka, to jednak odziedziczyła cały jego majątek. To spowodowało masę plotek w ówczesnej Warszawie. Zwłaszcza, że uznania testamentu jej poprzedniego męża domagał się od krewnych Kazanowskiego sam król Jan Kazimierz! To wskazywało, że być może między królem a wdówką były jakieś bliskie kontakty.
W cztery miesiące po śmierci pierwszego męża, Kazanowska ponownie stanęła na ślubnym kobiercu i została panią Radziejowską. Ponoć męża wybrał jej sam król. Prawdopodobnie to wtedy zaczęły krążyć plotki, że jest ona jego kochanką.
Radziejowski, który najpierw przyjaźnił się z królem, a potem przeszedł do jego opozycji i otwarcie go krytykował, za jego sposób prowadzenia wojen z Kozakami, napisał o tym w liście do królowej Ludwiki Marii Gonzagi, żony Jana Kazimierza. List napisany został w trakcie walk z wojskami Chmielnickiego.
Zaadresowany ręką Radziejowskiego i opieczętowany jego pieczęcią z herbem Junosza nosił tytuł „Do Królowej Jejmości” i został przechwycony przez króla. Umyślny przyniósł mu go podobno w czasie uczty z senatorami, a Jan Kazimierz publicznie odczytał treść. Efekt był taki, że Ludwika Maria Gonzaga obraziła się na Radziejowską. Sama Radziejowska, wściekła na męża, wróciła do Warszawy i zamknęła się w klasztorze Klarysek, mieszczącym się tuż koło zamku. No i wniosła sprawę rozwodową… W XVII wieku to było jednak rzadkością. Radziejowski próbował najechać na klasztor i ją odbić.
Ofiara domowej przemocy
Czy naprawdę była kochanką króla? Historycy nie znaleźli na to dowodów. Faktem jest natomiast, że nie była szczęśliwa z drugim mężem. Podobno faworyt królewski Jan Zygmunt Tyzenhauz zeznawał na jej procesie rozwodowym, że mąż ją dusił. Mówiono też, że raz tak uderzył ją w pierś, że dłuższy czas niedomagała. Miał ją też ponoć dusić poduszką, a nawet szarżował na nią z szablą.
Cóż… noże kuchenne, które dziś towarzyszą domowym, krwawym awanturom nie były używane przez magnaterię, która do kuchni wchodziła bardzo rzadko, gdyż od przyziemnych spraw miała po prostu służbę.
Płatny seks w wyższych sferach
Najbardziej rozwiązły i to w całej Europie, był wiek osiemnasty. Prostytucja była wtedy dość popularna. Jak twierdzą historycy, dawała pewną łatwość przekraczania granic społecznych. W łożnicach domów publicznych spotykała się arystokracja z pospólstwem.
W osiemnastym wieku zajmowanie się najstarszym zawodem świata dawało możność zrobienia szybkich pieniędzy, a także… co nam się dziś wydaje paradoksalne, dostęp do tak zwanego „lepszego towarzystwa”, a nawet (sic!) stanu szlacheckiego! Podobno wiele prostytutek zostało wydanych za szlachciców tylko dlatego, że opanowały do perfekcji różne sztuki miłosne i w alkowach przyprawiły o zawrót głowy polskich możnowładców.
Pochwała bordelu i cnota za 30 dukatów
W XVIII wieku prowadzenie domu publicznego nie przynosiło ujmy, gdyż parał się tym nawet… senator Rzeczpospolitej Polskiej, kasztelan Jacek Jezierski, uważany za pierwszego polskiego ekonomistę. Swój dom uciech wybudował w 1776 r., po prawej stronie mostu nad brzegiem Wisły, „w miejscu zapadłym, którędy jeszcze Wisła płynęła”. Dom piętrowy zwany był pałacem, numer miał Dobra 2814, a jego napis frontowy był w zgodzie z modą owego czasu, lubującą się w tzw. poezji fasadowej i brzmiał: „Sprawiedliwego króla są to skutki rządu / Że tam teraz są domy, gdzie nie było lądu”.
Od razu pojawiły się dosadne repliki, zwłaszcza w wydaniu „swawolnej warszawskiej młodzieży”, jak np.: „Dziedzic budynku dobrze sobie radzi / Że z gnoju powstał, na gównach się sadzi”.
Ale nie tylko Jezierski czerpał zyski z nierządu. Także czyniła to Barbara z Duninów Sanguszkowa. Był też w Warszawie słynny dom prowadzony przez niejaką Henriettę Lullier. Podobno w nim nawet sam król Stanisław August Poniatowski odbywał tajne konferencje z… ministrami.
Zaś Stanisław Kostka Potocki napisał dzieło wychwalające ten przybytek. Nosiło tytuł: „Pochwała bordelu”. Była to pieśń skierowana do jakiegoś „smutnego niewolnika […] małżeńskiej cnoty”, który zdecydował się na małżeństwo, tj. na nudne współżycie z jedną partnerką, a tym samym – na rezygnację z opisywanych w wierszu, najbardziej wyszukanych, różnorodnych przyjemności seksualnych, jakich mogą mężczyźni bez kłopotu i „na życzenie” zaznać w „bordelach”.
Ludzie tamtej epoki uwielbiali bowiem uciechy alkowy i oddawali się nim absolutnie bez skrępowania. A ponieważ bali się chorób wenerycznych, na które jeszcze wtedy nie było lekarstwa, więc za noc z dziewicą byli w stanie słono zapłacić. Ponoć Adam Poniński wydał raz na ten cel trzydzieści dukatów.
Teoretycznie ścigana, a praktycznie…
Teoretycznie prostytucja była ścigana, a praktycznie… z usług nierządnic korzystali policjanci i żołnierze. Najczęściej, niby przypadkiem, robili to w karczmach i zajazdach.
Podobno wspomniana już Henrietta Lullier, czyli Lulierka, podróżując po kraju zawsze zabierała ze sobą kilka dziewczyn, które po drodze zarabiały pieniądze, oddając się w karczmach spragnionym cielesnych uciech podróżnym. Podobno w trakcie swojej podróży do Grodna, gdzie jechała odwiedzić króla internowanego przez Rosjan już po abdykacji, zatrzymała się pod Warszawą w jednej z karczm na terenie dzisiejszego Wawra.
W archiwach zachował się list pisany do niej przez jednego z zaufanych służących, który donosił, że nieżyczliwi jej konserwatyści i polscy patrioci spalili wszystkie przybytki, w których postała jej noga, jako te, w których siedzi „diabeł szalejącej w jej ciele Wenery”.
W drugiej połowie XVIII wieku Warszawę odwiedził podróżnik Fryderyk Schulz i napisał: „Brak surowszego wychowania u kobiet klas niższych, zły przykład, jaki dają mężczyźni i kobiety z wyższej społeczności, zupełny brak nadzoru ze strony rządu i wszelkiej policji – sprawiają, że się tu dziwić można nadzwyczajnemu rozprężeniu obyczajów, (…) mieszaninie bezwstydu i dzikości w nim, jakich może żadna stolica europejska w tym stopniu co Warszawa nie przedstawia”.
Ale Warszawa nie odbiegała od innych europejskich stolic, w których też królowały skandale, romanse i rozmaite miłosne awantury, i to przez cały czas, nie tylko w Walentynki.
Oprac. Małgorzata Karolina Piekarska