Paulina i Michał w drodze do GS-u
Paulina i Michał – młode małżeństwo z małym dzieckiem. Urodzili się i wychowali w Warszawie. Paulina mieszka na Białołęce od 25 lat, Michał przeniósł się tutaj z Mokotowa.
Wybrali to miejsce do życia ze względu na spokój, bliskość Wisły i terenów zielonych, a także – jak podkreślają – dobrą infrastrukturę. Tu wszędzie mają blisko.
– Nie mamy większych zarzutów do dzielnicy, nawet pomimo tego, co przydarzyło nam się z ładą. Chociaż po tym przykładzie wiemy, że przydałby się lepszy monitoring miejski – mówi Paulina, a my przypominamy historię samochodu, którego poszukiwała cała okolica.
Kultowa łada 2107, którą zjeździli „pół świata”, jakiś czas temu zginęła z jednego z białołęckich osiedli. Szukali jej internauci, informacja o tej wielkiej stracie poruszyła dużo osób. Niestety, dość szybko okazało się, że samochód został spalony. Policja odnalazła sprawcę, teraz toczy się postępowanie i to dlatego dzisiaj młode małżeństwo nie chce na razie upubliczniać swojego wizerunku.
Znamy ich jednak jako „Po drodze do GS-u”. Na swoim miniblogu na portalu społecznościowym zamieszczają zdjęcia z kolejnych wypraw w różne zakątki świata. Poszukują i uwieczniają na zdjęciach kultowe, pamiętające czasy PRL-u miejsca.
Skąd pomysł na dzielenie się swoimi odkryciami?
– Od zawsze podróżowaliśmy w różnych kierunkach i robiliśmy mnóstwo zdjęć. Któregoś dnia rozmawialiśmy o tym, żeby jakoś je „wykorzystać” i podzielić się nimi z innymi. Byliśmy akurat po wycieczce rowerowej, na której odwiedziliśmy kilka urokliwych GS-ów i wtedy uznaliśmy, że są nieodłącznym elementem naszych podróży. Nigdy nie są celem, ale są po drodze. Stąd nazwa – tłumaczy Paulina.
Gdzie byli? Odwiedzili w sumie 32 kraje od zachodu po wschód Europy. Jeździli rowerami po Hiszpanii, Ukrainie, samochodem zwiedzili Białoruś i całe Bałkany, a najbardziej egzotycznym kierunkiem, jaki obrali była Tajlandia. Najdłuższa wyprawa rowerowa trwała 1,5 miesiąca, podczas której objechali Krym, na który później wrócili ładą i „maluchem” znajomego.
– Podczas podróży zjeżdżamy z głównych dróg po to, aby poznać kraj i mieszkańców, od których niejednokrotnie spotkało nas wiele dobrego. Zawsze znalazł się ktoś życzliwy, pomocny. Nie oznacza to, że omijamy duże miasta i tak zwane „must see”, jednak nie jesteśmy zwolennikami dużych tłumów i sztywnego trzymania się przewodników. Wolimy jeździć palcem po papierowej mapie od punktu do punktu – opowiadają.
Najbliższy ich sercom pozostał Krym – cisza, spokój, wspaniali ludzie i niezapomniane widoki: piękne stepy i góry schodzące prosto do morza, a do tego ciekawe obiekty architektoniczne, np. w Sewastopolu.
– Nie możemy jednak jednoznacznie powiedzieć gdzie jest „najfajniej” – każda podróż niesie za sobą coś ciekawego. Kiedy w weekend mamy chwilę, wsiadamy w samochód i jedziemy na Mazury lub po prostu objeżdżamy Mazowsze. Pomimo tego, że robiliśmy tak już dziesiątki razy, zawsze w takim małym wypadzie widzieliśmy coś wartego uwagi. Może nie są to tak spektakularne wyprawy jak do Tajlandii, gdzie zderzyliśmy się z zupełnie innym światem i kulturą, ale każda z nich jest dla nas ważna – tłumaczą Paulina i Michał.
Gdzie podróżuje się najtrudniej? Okazuje się, że im podróżowanie nie przysparza żadnych trudności. Dziurawe drogi Ukrainy? Zawiłości języka albańskiego? Wizy na Białoruś? Stanie 10 godzin w kolejce na granicy? Szukanie przez 2 godziny po zmroku dogodnego miejsca na namiot? To nieodłączne elementy przygody.
Największym wyzwaniem, z jakim się zmierzyli, jest dopasowanie sposobu podróżowania do dziecka, żeby nie męcząc go nadmiernie nadal realizować pasję. Więcej miejsca w rowerowych sakwach na pieluszki, zabawki poutykane w przyczepce i odpowiednio zaplanowana podróż samochodem – już nie da się jechać „ciągiem” 800 km wracając z urlopu ostatniego dnia, żeby nie tracić ani chwili na tranzyt.
Na razie nowy członek rodziny wziął udział w kilku małych wypadach, po których już widać, że podróżowanie ma we krwi. Maluch, mając pięć miesięcy, dzielnie się spisał odwiedzając Słowację-Węgry-Serbię-Macedonię-Albanię-Czarnogórę-Bośnię i Hercegowinę.
– Tam, gdzie nie wjechaliśmy wózkiem, korzystaliśmy z chusty. Nie raz słyszeliśmy, że jak pojawi się dziecko, to zweryfikujemy swoje poglądy na podróżowanie. Jak do tej pory nie było takiej potrzeby, a szykujemy się właśnie do miesięcznej wyprawy – z wielkim optymizmem – zapowiadają młodzi rodzice.
Podróżują kultowymi dziś autami. Na zdjęciach z ich wypraw znajdziemy różne samochody (najczęściej ich znajomych) – fiata 125p, fiata 126p, zaporożca, ładę nivę, ładę 2104 kombi, wołgę 24, ale są też ikarusy.
Najbardziej kochana była jednak łada. Kupiona jako pierwsze auto ze względu na częste wycieczki za naszą wschodnią granicę – na Ukrainę.
– Decyzję o zakupie takiego auta podjęliśmy ze względu na łatwość samodzielnej naprawy i tanią eksploatację, co jest ważne przy takiej wyprawie, jak w 2013 roku, kiedy łada przejechała w sumie 10 tys. km po Ukrainie – tłumaczy Michał i dodaje, że strata tego samochodu była bardzo bolesna.
Dalsze plany? Uzbierać pieniądze na następcę łady. Nie będzie to łatwe. A jeśli nawet zgromadzą fundusze, to trudno będzie znaleźć auto, do którego będą mieć tyle sentymentu i zaufania może być trudno.
– Nasz styl podróżowania na pewno się nie zmieni. Wielkich planów nie mamy, przy najbliższym urlopie otworzymy mapę i gdzie będziemy mieli w danym momencie chęć pojechać – tam pojedziemy – zapowiadają białołęccy podróżnicy.
Zdjęci z miniblogu “Po drodze do GS-u”