Dzień dobry?
Ile razy dziennie powtarzamy „dzień dobry”?
O ile „do widzenia” czy „do zobaczenia” niosą jasny przekaz, to z „dzień dobry” sprawa nie jest prosta. Czy „dzień dobry” komunikuje, że dzisiaj mamy dobry dzień, czy też to życzenie, by inni go mieli? A jeśli tak, to czemu nie stosujemy prawidłowej formy „dobrego dnia”, używanej raczej, gdy żegnamy się z kimś, niż witamy?
Spora część świata mówi podobnie, choć w różnych językach: bonjour, buenas dias, good morning, guten Tag. Wyjątkiem w Europie, który bardzo lubię, jest Austria, gdzie nadal na ulicy, w rodzinie, w sklepie, restauracji czy urzędzie często usłyszymy ”Grüss Gott”, znaczące tyle samo co nasze, spotykane na niektórych wsiach i w parafiach serdeczne „szczęść Boże”.
Chyba, poza chłodnym konwenansem, taka jest rola wielojęzykowego „dzień dobry”: dostrzeżenie innych ludzi, znanych czy obcych, na przykład w sklepie, u lekarza czy w pociągu. Jeśli temu pozdrowieniu towarzyszy miły uśmiech, nawet lekki, atmosfera z miejsca się ociepla, a my jesteśmy postrzegani jako sympatyczny współtowarzysz podróży, choćbyśmy potem całą drogę jechali w milczeniu. Nie licząc, oczywiście, pożegnalnego „do widzenia”.
Osobna sprawa, to słowo „witam”, nad którym w ostatnim czasie przetoczyło się wiele burz. Niektóre tzw. autorytety najchętniej strąciłyby je do piekieł i wykreśliły z polskiego słownictwa. Ta zaciekłość w zwalczaniu „witam”, obecnie popularnego zwłaszcza w korespondencji mailowej czy smsowej, z natury zwięzłej i dążącej do stosowania jak najkrótszych słów, otóż ta zaciekłość przywodzi mi na myśl niektórych polityków. Takich, którzy marzą, by zaistnieć, by o nich mówiono, by interesowali się nimi dziennikarze, lecz – niestety! Zanadto przypominają owego gazdę, który poproszony przez turystów, by opowiedział im jakąś prawdziwą góralską gadkę, milczał długo pykając fajeczkę, aż wreszcie ponaglany odezwał się: „Ech, panocku. To bych godoł, to bych godoł… Ino ni mom ło cym”.
Niektórzy też nie mają o czym, więc chwytają i międlą jakikolwiek temat, w rodzaju nieśmiertelnego Stanisławskiego „O wyższości świąt Wielkiej Nocy nad świętami Bożego Narodzenia” czy np. znęcają się nad słowem „witam”.
Nie poddając się tej retoryce, słowa „witam” używam czasem, w dodatku bez wstydu i skrępowania. Podobnie, jak zdarza mi się zaczynać zdanie od „więc”, bo mimo obiegowych zakazów jakoś nie udało mi się w naszej gramatyce znaleźć reguły, która tego restrykcyjnie zabrania. Może kiedyś się nawrócę?
Tymczasem – do widzenia Państwu.
Z miłym uśmiechem.