Będzie lepiej!
– Dzień dobry panie Kaziu, zapraszam…
Eustachy Mordziak przysunął swojemu koledze, Kazimierzowi Główce, jego ulubiony taborecik, na którym lubił przycupnąć i pogawędzić.
– A, schodziłem się rzeczywiście… Co tam u pana, panie Eustachy.
Eustachy szerokim gestem ogarnął swój stragan z damską bielizną i powiedział: – Jak zwykle, panie Kaziu. Majteczki, staniczki koszulki… Co pan sobie życzy…
– Ja to już nawet nie za bardzo pamiętam, co do czego służy…
Panowie roześmieli się serdecznie, bo poczucie humoru, a także autoironii mieli wspólne.
– Co robić, czas nikogo nie oszczędza.
– Ale za to ciągle otwiera przed nami nowe horyzonty. Jakie my na przykład mieliśmy pojęcie o służbie zdrowia – powiedzmy te 30-40 lat temu? Człowiek wiedział, że są lekarze na świecie i tyle.
– Pamiętam w piłę rżnęło się po pięć godzin, potem na rzęsach człapało się do studni ulicznej i zimną jak lód wodę piło… I nic, żadnej chrypy, kataru…
– No chyba że po drodze papierówek zielonych się nażarło. Papierówki z wodą ze studni, to była jednak mieszanka piorunująca. Bywało, że dr Rau okazywał się niezbędny.
– Ten, który wszystkie dzieci w okolicy leczył?
– Ten sam. Pamiętam jego wielkie ucho, które do mojej piersi przykładał i nasłuchiwał, jak w płucach mi gra…
– Potem była doktor Wicińska.
– Doktor Wiesia… Wrócili z mężem z Afryki, z kontraktu. Świątek, piątek – zawsze pomogła. Zginęła tragicznie – pod tramwaj na Grochowskiej wjechała. Na jej pogrzeb przyszło z tysiąc osób. Wszystkie jej dzieci i dzieci tych dzieci. Kochana pani Wiesia…
– Trochę się zmieniło od tamtego czasu…
– Trochę? Wie pan, panie Eustachy, odnoszę wrażenie, że im więcej w szpitalach jest techniki, wyrafinowanych procedur, tym mniej człowieczeństwa, a choćby i zwykłej empatii.
– Aż tak?
– Ostatnio byłem ze znajomym 86-latkiem na SOR-ze jednego z tutejszych szpitali. Przyjęli go po 8 godzinach, po awanturze i odesłali z niczym. A gość chodzić na nogi nie może.
– Mówią, że lada moment będzie lepiej…
– A tak… Będzie. Jak w tym żydowskim dowcipie: Powraca z Anglii do Lubartowa rodak, zdemobilizowany oficer RAF-u. Z rodziny nie został mu nikt, szuka więc znajomych. Zaczął od syna piekarza, kumpla z piaskownicy. Z jego domu został komin, ale piekarenka ocalała. Niestety w witrynie wisiała kartka: „Zamknięte z powodu śmierci”. Poczuł, że ktoś za nim stanął. Odwrócił się.
– Izaak, ty żyjesz – wyszeptał wzruszony.
– Żyję – odpowiedział Izaak.
– Więc kto umarł?
– Klientela…
Szaser