Serce boli…
O sytuacji gazet lokalnych w czasach pandemii i ich szansach na przetrwanie rozmawiamy z Ewą Tucholską, założycielką, wydawcą i redaktor naczelną „Nowej Gazety Praskiej”.
26 czerwca 1995 r. do rąk mieszkańców warszawskiej gminy Centrum po raz pierwszy trafiła „Nowa Gazeta Praska”. Szybko okazało się też, że staliśmy się zaprzyjaźnionymi redakcjami („Mieszkaniec” miał już 4 lata), na co patrząc z dzisiejszej perspektywy może wydawać się dziwne, bo teraz z niedowierzaniem obserwujemy walkę mediów. Mniejsze i większe gazety, zamiast się wspierać, toczą zażarte boje, podstawiając sobie nogi na każdym kroku, posuwając się do nieetycznych zagrywek. Nasze redakcje zawsze stawiały na uczciwość, niestety, dzisiaj ta cecha zdaje się zanikać, potrafi wręcz być wadą w odniesieniu do biznesowych realiów…
Gmina Centrum to w tamtym czasie m.in. Praga Północ, Białołęka i Targówek. „Nowa Gazeta Praska”, podobnie jak inne lokalne media, utrzymywała się z ogłoszeń, które zgodnie z art. 42 Ustawy samorządowej, urzędy musiały publikować na łamach prasy właśnie lokalnej. Mieszkańcy dostawali garść rzetelnych informacji, bo wszystkie treści w artykułach zawsze były sprawdzane i urzędowe komunikaty, czyli wszystko to, co interesowało ich najbardziej.
Jak wspomina Ewa Tucholska, założycielka gazety i redaktor naczelna „Nowej Gazety Praskiej”, trudniej zrobiło się po 2002 roku. Wtedy nastąpiły zmiany. Nie było już gmin warszawskiego tzw. wianuszka, ale powstały dzielnice, z których każda, zamiast własnego, wypracowanego budżetu, miała wyłącznie załącznik do budżetu miasta. W tym momencie praktycznie skończył się obowiązek publikacji ogłoszeń w gazetach lokalnych.
– Redakcja wciąż była niezależna, ale było coraz trudniej. Z każdym artykułem krytykującym władze dzielnicy pojawiały się problemy z pozyskaniem ogłoszeń z dzielnic. Tak było zarówno w odniesieniu do Targówka, jak i Białołęki. Do tego doszła nieuczciwa konkurencja. Apogeum nastąpiło w 2015 roku. Zaciskaliśmy zęby, robiliśmy swoje, ale zaczęło dochodzić do sytuacji, kiedy z niezrozumiałych dla mnie do tej pory powodów, pomimo wygranego przetargu, inna gazeta dostawała duże ogłoszenia, a co za tym idzie duże pieniądze, a my symboliczną złotówkę – mówi Ewa Tucholska i podkreśla, że doczekała czasów, kiedy uczciwość nie popłaca, liczy się cwaniactwo. A z tym trudno wygrać.
Momentem przełomowym była pandemia, która praktycznie uniemożliwiła z jednej strony kolportaż, bo większość punktów była zamknięta, a z drugiej strony – upadek części ogłoszeniodawców. Dlatego 4 marca br. „ Nowa Gazeta Praska” ukazała się po raz ostatni.
– Serce boli…– tyle dzisiaj jest w stanie powiedzieć Ewa Tucholska, podsumowując ćwierćwiecze swojej ciężkiej pracy. Wiele osób dzwoni i pisze, że szkoda…
Redaktor naczelna „Mieszkańca” Barbara Nowosielska-Piszczyk:
Mnie też boli serce, kiedy czytam słowa mojej starszej „po piórze” koleżanki, a prywatnie przyjaciółki Ewy Tucholskiej. Kto bardziej niż ja może zrozumieć tak niezrozumiałą wówczas decyzję o wydawaniu lokalnej gazety, 25-letnią walkę o wszystko – od pieniędzy począwszy… Przez te lata zmieniło się wiele – technologie, ludzie, samochody, niezmienne pozostawało tylko u redaktor Ewy Tucholskiej poczucie solidarności dziennikarskiej i rzetelności zawodowej oraz niezależna od partii politycznej gazeta. To jakże niepopularne hasło, że dziura w chodniku nie ma barw politycznych i powinna jednoczyć wszystkie opcje, doprowadziła „Nową Gazetę Praską” do ściany, przed którą stoi też „Mieszkaniec”. Gremialny odpływ reklamodawców, na rynku i w gazecie pozostali tylko najmocniejsi i najwierniejsi, panika związana z pandemią i nieuchronne pytanie – co robić?
To zespół zadecydował, że wydajemy dalej gazetę, bo harmonogram rzecz święta, a pandemia to nie koniec świata… To oni podjęli decyzję, że będą pracować bez wynagrodzenia, chociaż wszyscy mają rodziny.
Dlatego przez cały czas pandemii „Mieszkaniec” wychodzi jako jedna z nielicznych gazet lokalnych, nie zawiesiliśmy jego wydawania, bo jak mawiał nasz nieodżałowany Nadredaktor Wiesław Nowosielski: Mieszkaniec jest najważniejszy, a gra się do końca. Problem w tym, że już widzimy ten koniec, patrzymy na ostatni egzemplarz „Nowej Gazety Praskiej” i zastanawiamy się, co przyniesie nowy dzień.