Rozmowa niekontrolowana
Jakież było zdziwienie pana Kazimierza Główki, emeryta, stałego klienta bazaru na pl. Szembeka, gdy zobaczył pusty stragan swojego kolegi, kupca tutejszego bieliźnianego, Eustachego Mordziaka. Nie zwlekając, złapał za komórkę i natychmiast zadzwonił.
– Witam panie Eustachy! Gdzie się pan podziewa?
W telefonie odezwał się Eustachy, ale mówił bardzo niewyraźnie i cicho.
– Nic nie rozumiem. Gdzie pan jest?
– W szpitalu jestem, panie Kaziu.
– Gdzie w szpitalu?
– Na Sobieskiego.
– Na Sobieskiego? Co się stało?
– Nic, mówią, że takie tam. Załamanie nerwowe, jakby. Wszystko przez tego COVIDA.
– Zachorowaliście?
– Nie, zdrowi jesteśmy. To znaczy, na ciele. Ja zwłaszcza jestem na ciele zdrowy. Tylko nerwy mam troszkę nie tego.
– Powiem panu, że po prawdzie, to nie wiadomo, co gorsze – choroba ciała czy choroba duszy.
– No właśnie. I to, panie Kaziu jest mój przypadek.
– Może pan bliżej?
– Bo gdzie nie spojrzysz żona. Żona tu, żona tam. Zwłaszcza tam – zawsze wtedy, gdy „tam” akurat ty potrzebujesz. Ale czy to zrozumie człowieka? Hierarchię ważności na tym świecie, czy zrozumie? Przecież starszy jesteś i tobie pierwszeństwo się należy… Nieważne – w każdym razie dzień w dzień znosisz pan to niewątpliwe szczęście niekończącej się ani z zachodem słońca, ani ze świtem, ani w ogóle nigdy radości bycia razem… Co przecież oznacza bycie pod ręką przez 24 godziny na dobę… – Podaj mi to. Weź tamto. Przynieś. Odnieś. Może byśmy coś zjedli? Nie, tego nie chcę. Nie mamy? To o czym ty myślisz? Tylko za babami się rozglądasz na tym bazarze, zamiast pomyśleć, czego w domu nie mamy. Kawę byś mi zrobił. Ile sypiesz? Już mógłbyś się nauczyć, że jak dla mnie to łyżeczkę i ciut. Co to jest ciut? Co za głupie pytanie? A niby taki bystrzacha. Ciut to ciut. Włącz na dwójkę. Nie na dwójkę, tylko na dwójkę! Przecież to proste – czego tu nie rozumieć, nie rozumiem? Dwójka to drugi program TVP, a dwójka to dwójka. Kanał taki. Po prostu… I to dwójka i to? Nieprawda! I każde dziecko średnio rozgarnięte to rozumie. Tylko ty nie. No włączaj, nie kłóć się ze mną. „Doktora z alpejskiej wioski” mam. Dziennik? A co mi twój dziennik?! Ciągle to samo na okrągło gadają. Protesty? I co z tego? Chodzą i chodzą, i trafić nie mogą. Fujary. Pewnie, żebym poszła. Przynajmniej między ludźmi bym pobyła. Tylko, że z tobą muszę siedzieć i się opiekować. Jak to, kim? Tobą, przecież. Beze mnie zginąłbyś ani byś się obejrzał…
– To powiem panu, panie Eustachy, niech się pan tam leczy, ile się da!… I bierze, co przepiszą, a potem do jakiegoś sanatorium pojedzie. Sam!
Szaser