Zygmunt Kęstowicz MIESZKANIEC NR 11/1992
Rozmowa z Zygmuntem Kęstowiczem, aktorem, społecznikiem, wielkim przyjacielem dzieci zaczęła się od sprawy stworzonego przez niego Funduszu na Rzecz Dzieci Niepełnosprawnych „Dać Szansę”. Mimo wszystko jednak, na początek należy się Czytelnikowi kilka szczegółów biograficznych tej nadzwyczaj popularnej postaci.
Mieszka w wysokim bloku na Osiedlu Ostrobramska. Przedtem był mieszkańcem centrum stolicy. Sam mówi o swoich przenosinach żartobliwie tak: „Przeniosłem się tutaj z centrum z dwóch powodów. Po pierwsze, jestem teraz o kilkanaście kilometrów bliżej Wilna, a po wtóre – osiedle nazywa się „Ostrobramska” – to mówi samo za siebie”.
A więc Wilniuk. Duszą i ciałem. I aktor od pięćdziesięciu lat. Najpierw chciał studiować prawo na Uniwersytecie im. Stefana Batorego, ale wojna uniemożliwiła te zamiary. Pozbawiony rodziców wywiezionych na Wschód rozpoczął pracę, ale ciągnęło go do teatru. Poszedł więc „Na Pohulankę” statystować. Robił to także w teatrze „Lutnia”, nota bene z p. Janiną, swoją żoną po dzień dzisiejszy. Zdarzyło się wówczas, że pies pogryzł dotkliwie aktora. Dyrektor teatru zdecydował, że właśnie młody Zygmunt może zastąpić ofiarę psiej agresji. „Byłem nieodpowiedzialny, więc się zgodziłem” – żartuje dziś p. Kęstowicz. Tak został partnerem Hanki Ordonówny, z którą grał przez dwa lata. I tak się zaczęło… Potem już życie potoczyło się wielkim teatralnym szlakiem. Skończył w Wilnie konspiracyjną Szkołę Teatralną. W 1944 r. przeniósł się do Białegostoku już wyzwolonego spod okupacji niemieckiej. Dalej był Kraków – teatry Słowackiego i Stary, następnie – już na stałe – Warszawa, a tu teatry: Narodowy, Ludowy, Polski, Klasyczny, Współczesny, Komedia, Ochoty i wreszcie sam Ateneum (gdzie gra obecnie i właśnie wyjechał do Anglii na występy z „Mazepą” Słowackiego).
– To była ta wielka życiowa droga. Ale przecież obok niej jest droga telewizyjna. „Pora na Telesfora” (144 odcinki) i „Piątek z Pankracym” (ponad 300 emisji). Można to nazwać „służbą dla dzieci”, pasją życiową…
– Tak. To wielka rzecz i ogromna satysfakcja. Uśmiechy dzieci, podziękowania, tysiące, tysiące listów z całego kraju, które nosiłem do domu w walizce. A zaczęło się to wszystko wiele lat temu, gdy nasza telewizja dopiero się rodziła. Rok bodaj 1954, w studio przy ul. Ratuszowej miałem rolę narratora w nowelce Gogola. To jeszcze nie było dla dzieci, ale stanowiło początek współpracy z telewizją. A praca dla dzieci zaczęła się w IV w r. 1956 od „Kącika wujka Zygmunta” i „Przedszkolaka”. Potem był teatrzyk „Hulajnoga” w Domu Towarowym „Smyk”. Dawaliśmy tam po 3 przedstawienia, matki z dzieciakami czekały na schodach w kolejce. A potem „Telesfory” i „Piątki z Pankracym”… Nie tylko występy przed kamerami, ale spotkania z dziećmi w całej Polsce. Ileż uciechy im to sprawiło, a mnie satysfakcji! Ile było podziękowań, listów, telefonów od rodziców, nauczycieli. Można by opowiadać do rana…
– I to trwa?
– Nie, po prostu na wszystko nie starcza sił i czasu. Przecież nadal moją główną drogą jest teatr. Ale obok niego najważniejsze miejsce zajęła akcja „Dać Szansę”. To Fundusz, który powstał na rzecz dzieci niepełnosprawnych, słabo rozwiniętych, potrzebujących większej troski i opieki…
– Jak to się zaczęło? Kiedy wpadł Pan na pomysł utworzenia tego Funduszu?
– Dosyć przypadkowo. Właśnie tu, w naszej dzielnicy byłem na spotkaniu z dziećmi, jak to się nazywa „specjalnej troski” przy ul. Kordeckiego. Zauważyłem, że te dzieci słuchają mnie jakoś inaczej, nie reagują tak jak w innych szkołach. Wtedy zdałem sobie sprawę, że potrzebne jest inne, jeszcze bardziej delikatne i serdeczne podejście do nich. Jedna z dziewczynek zaczęła śpiewać, ale po swojemu, swoimi słowami… Podchwyciłem to, choć odbiegało od melodii i słów, które tam prezentowałem. Po chwili śpiewały wszystkie dzieci, a na koniec gromadnie mnie otoczyły, tuliły się, garnęły – uzyskałem z nimi niezwykły, wzruszający kontakt. Od nich, od tych dzieci z Kordeckiego zaczęła się moja akcja „Dać szansę”. Właśnie takim dzieciom chcemy dać szansę, pomóc im rozwijać się, żyć, wchodzić w otoczenie. To było 8 lat temu. Dostałem nagrodę 100 tys. zł. Złożyłem je w TPD na rzecz tych dzieci i tak zrodził się Fundusz „Dać Szansę”. Przyjmujemy pieniądze od wszystkich, cenimy każdy grosz. Pamiętam datki od emerytek stojących w kolejce, które ofiarowywały po 500 złotych i gest pana M. na „Balu milionerów”, który po prostu wyjął 41 milionów i wręczył mi na ten Fundusz. Sam zresztą przyznał, że jego miliony na wadze mniej by ważyły niż te emeryckie 500 zł. Dziś Fundusz „Dać Szansę” to cała wielka i stale rozwijająca się instytucja. Prowadzimy badania, diagnozowanie, rehabilitację. Oprócz Warszawy powstał wielki i bardzo dobry ośrodek „Dać Szansę” w Białymstoku przy tamtejszym szpitalu i Akademii Medycznej. Działa na rzecz trzech województw: białostockiego, łomżyńskiego i suwalskiego. Dziś właśnie podpisałem umowę na stworzenie takiego ośrodka w Pszczynie. Akcja trwa, pięknie się rozwija i – co najważniejsze – przynosi wiele pożytku dzieciom. To moja wielka satysfakcja, to właśnie ten „ślad”, który człowiek zostawia. A poparcia i środków od licznych sponsorów nie brakuje. Krzepi mnie to i raduje, bo mam oto dowód, że nie jest z ludźmi tak źle, że potrafią pomyśleć nie tylko o sobie, ale i o innych, potrzebujących pomocnej ręki czy wsparcia materialnego…
Tematów do rozmowy z Zygmuntem Kęstowiczem starczyłoby na wiele, wiele stron, Ale wszak to mieszkaniec naszej dzielnicy, więc wypada go zapytać, jak się tu czuje, jak żyje wśród prażan po dziesiątkach lat spędzonych w innej dzielnicy, bliżej centrum, Odpowiada:
– Żona czasem trochę tęskni za centrum, ale ja jestem ogromnie zadowolony. Już mówiłem, że mieszkam bliżej ukochanego Wilna. A poważnie to powiem, że otaczają mnie ludzie życzliwi, często widzę uśmiech, słyszę miłe słowo. To bardzo, bardzo ważne i – proszę napisać koniecznie! – jestem za to współmieszkańcom ogromnie wdzięczny…
Stanisław Marczak, (Fot. F. Myszkowski)
Zygmunt Kęstowicz (ur. 24 stycznia 1921 w Szakach, zm. 14 marca 2007 w Warszawie) – aktor teatralny, filmowy i telewizyjny.