Wanda Traczyk-Stawska
Urodzona 7 kwietnia 1927 roku w Warszawie. Psycholożka, działaczka społeczna, nauczycielka, członkini Szarych Szeregów, uczestniczka walk Powstania Warszawskiego (ps. „Pączek”, „Atma”), przewodnicząca Społecznego Komitetu ds. Cmentarza Powstańców Warszawy, Warszawianka Roku 2021.
– Nie wszyscy wiedzą, że jest Pani mieszkanką Wawra! Od dawna mieszka Pani w tej dzielnicy?
– Rzeczywiście dzielnica to Wawer, ale ja zawsze mówię, że mieszkam w Międzylesiu. Zamieszkałam tu w 1957 roku. Kiedy się tu sprowadziłam – na tę część Warszawy mówiono jeszcze niekiedy Kaczy Dół i pamiętano o nim jako o części trasy marszu Napoleona na Moskwę. Były tu wtedy pola pełne zboża, a po lesie chodziły swobodnie krowy. To był fragment najpiękniejszej, warszawskiej zieleni. Mamy tu dziś Mazowiecki Park Krajobrazowy. Nieustannie walczymy, by nam nie wycinano lasu, by nie budowano wszędzie nowych domów. No, ale niestety, deweloperzy weszli już po części w nasz las.
– Mieszka Pani tuż obok Centrum Zdrowia Dziecka…
– Gdy nastał stan wojenny nie można było się swobodnie przemieszczać. Ciężko chore dzieci z całej Polski zostały same, rodzice nie mogli ich odwiedzać. Wraz z harcerkami i harcerzami zorganizowaliśmy wtedy akcję przychodzenia do pacjentów CZD – siedzieliśmy z nimi, czytaliśmy im bajki. Tak, żeby rodzice mieli świadomość, że ich dzieci nie są same w szpitalu, że ma kto się nimi zaopiekować, poza lekarzami. Starałam się też zbierać pieniądze na potrzeby CZD. Brałam rysunki pacjentów i organizowałam aukcję w POSK-u w Londynie, gdzie mieszka moja córka.
– Jak się Pani czuje jako Warszawianka Roku?
– Jest to dla mnie wielki zaszczyt, choć uważam, że na ten tytuł zasługiwałaby bardziej osoba młodsza, energiczna, mogąca wiele dla Warszawy zrobić. Ja mam do zrobienia jeszcze tylko jedną, ale bardzo ważną rzecz – zakończenie wykonywania rozkazu, który mnie i mojemu koledze, nieżyjącemu już Andrzejowi Koryckiemu „Sokołowi” dał nasz ostatni dowódca oddziału, porucznik Stefan Berent, bardzo troszczący się o pamięć o poległych. Rozkazem tym było odszukanie i upamiętnienie wszystkich kolegów, którzy zginęli. Pierwszego sierpnia tego roku chciałabym móc zameldować wykonanie rozkazu i prosić o przejście w stan spoczynku.
– Co ma Pani na myśli mówiąc o wykonaniu tego rozkazu w tym roku?
– Na Woli jest Cmentarz Powstańców Warszawy, na którym spoczywa przeszło sto cztery tysiące warszawiaków. A na tym cmentarzu jest kamienny kurhan. Leżą pod nim prochy kilkudziesięciu tysięcy ludzi – powstańców, żołnierzy, ale przede wszystkim ludności cywilnej, która jest najważniejszym bohaterem powstania. Na tej mogile postawiliśmy najpierw krzyż z żelaznych rur. Stał tam do 1973 roku, gdy ogłoszono konkurs na pomnik, który wygrał Gustaw Zemła. Jego rzeźba jest znakomita, tylko brak na niej jakiegokolwiek elementu sakralnego. Podobnie jak na całym kurhanie. Nikt nie czyta napisu, że ten pomnik stoi na grobie, ludzie przychodzą tam na spacery, nawet z psami. Namalowaliśmy na kamieniach krzyż, ale to zwykła farba, która się zmywa pod wpływem deszczu. Jest przepiękny projekt krzyża leżącego, wykonanego z materiału, który za dnia zbiera światło, a nocą świeci. Chcemy, jako Społeczny Komitet ds. Cmentarza Powstańców Warszawy, by to światło promieniowało w niebo, jak gdyby prochy zamordowanych wołały o pokój na całym świecie, co jest szczególnie ważne dzisiaj. My, którzyśmy przeszli powstanie, cierpimy nieprawdopodobnie oglądając obrazy z Ukrainy. Jesteśmy w sporze z panem wojewodą, który chce po prostu postawić krzyż, co zaburzyłoby piękno całej kompozycji pomnika. Podobno nie ma środków na nasz projekt. Skoro tak, to jestem gotowa sama zbierać na niego pieniądze.
– Jaka jest Pani recepta na dobrą formę przez długie lata?
– Przede wszystkim poczucie humoru. Po drugie – działanie. Choćby czytanie książki. Najgorsze, to siedzieć i się na coś bezmyślnie gapić albo dłubać w zębach. Aktywność ćwiczy umysł. Ciało może być niesprawne, ale jeśli mózg wciąż zachowuje sprawność, to człowiek ma poczucie własnej godności i chce mu się działać dalej.
– Dziękuję za rozmowę.
– Chcę jeszcze powiedzieć coś ważnego. Niedawno był 2 maja. Dzień Flagi, o której Gałczyński pięknie pisał w wierszu „Pieśń o fladze” słowami „Biała jak śnieżna lawina, czerwona jak puchar wina, biało-czerwona”. Podczas powstania w każdym wyzwolonym kawałku Warszawy od razu pojawiały się flagi. Zastanawialiśmy się, skąd one się wzięły? Przecież za ich posiadanie groził obóz koncentracyjny. Dziś, gdy możemy być dumni z naszej wolności, którą wywalczyliśmy dzięki „Solidarności” bezkrwawo, gdy wobec wydarzeń w Ukrainie szczególnie trzeba zamanifestować, że Polska jest wolna, tych flag prawie nie ma. Bardzo mi smutno, gdy na to patrzę i chciałabym zaapelować, by w następnym roku było ich o wiele, wiele więcej.
Rozmawiał Rafał Dajbor