Dziki Zachód na Żeraniu
110 lat temu, 29 sierpnia 1912 r., miał miejsce krwawy napad na omnibus jadący do Pułtuska. Do zdarzenia doszło na szosie modlińskiej na Żeraniu. Kilku rzezimieszków dokonało napadu na konny omnibus, którym poruszali się żydowscy handlarze. Złodzieje zabrali gotówkę pasażerom oraz furmanowi, zastrzelili także jednego z kupców, trzech innych zranili. Sprawcy napadu nie zostali wykryci.
Dziki Zachód na Żeraniu
Całe zdarzenie miało miejsce po godz. 22. Konnym omnibusem, który został przerobiony z wojskowego wozu sanitarnego do przewożenia rannych, do Pułtuska (z Warszawy) wracało kilkunastu Żydów. Z racji tego, że podróż odbywała się niezbyt wygodnym pojazdem, podróżni nie byli zbyt zamożni. Trasę pokonywano około 8 godzin, po opłaceniu 50 kopiejek.
Złodzieje zaatakowali omnibus na wysokości żerańskiego browaru (dzisiejsze skrzyżowanie z Płochocińską). Bandyci strzelali na oślep z rewolwerów z obu stron szosy. Twarze rzezimieszków były zasłonięte chustami, podobno dwóch z nich miało także przyprawione brody i wąsy. Od strzału zginął kupiec Eliasz Mielcarek, który wdał się z bandytami w bójkę w obronie swoich 50 rubli. Ranni zostali: właściciel pojazdu, woźnica Dawid Hersz Zelikat, 18-letni Chil Chrząstka oraz rybak Jankiel Milewski.
Ponieważ w chwili napadu nikogo w okolicy nie było, złodzieje uciekli. Chwilę wcześniej (z powodu strzałów) w panice zawróciło i uciekło kilkanaście wozów i bryczek.
Strażnicy ziemscy w sile dwóch ludzi pojawili się dopiero po godzinie. Po północy na miejsce zbrodni udał się także naczelnik wydziału śledczego p. Kowalik z kilkoma swoimi agentami. Bandytów oczywiście nie schwytano – czytamy na FB na stronie Historycznej Białołęki.
Pomoc dla poszkodowanych pojawiła się po zniknięciu bandytów. Na miejsce przybył właściciel browaru, Majer Pines. To on rozpoczął akcję ratowniczą. Wykonał telefon po pomoc, po czym swoim transportem zawiózł rannych do felczera w Pelcowiźnie. Stamtąd opatrzeni mężczyźni zostali przetransportowani Koleją Jabłonowską do szpitala Praskiego. Niestety jeden z mężczyzn zmarł, natomiast drugi stał się kaleką.
Tak zakończył się godny najlepszych westernów napad na dyliżans w Żeraniu – czytamy wypowiedź Krzysztofa Gutowskiego (FB Historyczna Białołęka)
Żerań w 1912 roku był niebezpieczną miejscowością. Dość prężnie rozwijał się w niej przemysł. Do pracy przybywało tu dużo niezamożnych osób. Porządku publicznego pilnowała nieliczna straż ziemska. Żerań był wówczas miejscem częstych rabunków, a mieszkańcy bali się wychodzić na ulice po zmroku.
Źródło i foto: Facebook/Historyczna Białołęka