Na początku chciałam być fizykiem

„Mieszkaniec” rozmawia z prof. dr hab. Barbarą Dziekan-Vajdą, aktorką, reżyserką, wykładowczynią łódzkiej PWSFTviT

Rozmawiamy w Pani mieszkaniu, za oknem szumi ulica Grochowska zwana niekiedy „praską Marszałkowską”. Czym dla Pani jest Grochowska?

– Ulicą, którą bardzo lubię i z którą jestem zżyta, bo mieszkam przy niej przeszło dwadzieścia lat. Wcześniej mieszkałam przy Hożej, a jeszcze wcześniej – przy Kinowej. Można więc powiedzieć, że wróciłam na prawy brzeg Wisły po pewnym czasie mieszkania na lewym. Bardzo jestem rada, że tu mieszkam i nikt mnie stąd nie przegoni.

Pamięta Pani moment, w którym zdecydowała się Pani zostać aktorką?

– Na początku chciałam być fizykiem. Miałam talent do nauk ścisłych, ale niestety na fizykę się nie dostałam i zaczęłam się błąkać – inżynieria lądowa, polonistyka w Bydgoszczy… Moja mama miała przed laty, jeszcze zanim się urodziłam, zdany egzamin na Wydział Aktorski warszawskiej PWST, ale nie rozpoczęła tych studiów z powodu gruźlicy, musiała się przez wiele lat leczyć. Któregoś dnia mama zadała mi niespodziewane pytanie: „A może aktorką byś była?”. Mimo, że miałam wszelkie „narzędzia”, od dziecka śpiewałam, grałam na skrzypcach i gitarze basowej, tańczyłam i uprawiałam gimnastykę, nie miałam parcia do tego zawodu, ale odpowiedziałam „może”…

…i dostała się Pani na Wydział Aktorski łódzkiej PWSFTviT, w której obecnie uczy Pani piosenki. A kto uczył Panią?

– Plejada! Sami najlepsi. Witold Zatorski, wybitny reżyser, który gdy byłam na trzecim roku zaproponował mi rolę w „Kubusiu Fataliście” w Teatrze Nowym u Dejmka. Michał Pawlicki – rewelacyjny w uczeniu scen klasycznych. Zofia Petri – żona Michała Pawlickiego, świetna aktorka i równie świetny pedagog. Profesor Hanna Małkowska, praprawnuczka Wojciecha Bogusławskiego. To, co dostałam w szkole, pielęgnuję w sobie przez całe życie.

Miałem zapytać, jak znalazła się Pani w łódzkim zespole Kazimierza Dejmka, ale już właściwie odpowiedziała Pani na to pytanie.

– Profesor Zatorski któregoś dnia wywołał mnie z zajęć. Zapytał: „Umiesz zrobić szpagat?”. „Jeszcze trochę mi brakuje, ale umiem”. „A śpiewać umiesz?”. Miałam wtedy cztery oktawy, więc mogłam śmiało odpowiedzieć, że umiem. „A chcesz zagrać w prapremierze u Dejmka?”. „Chcę”. „To grasz”. Tak to się odbyło.

A co sprawiło, że zdecydowała się Pani opuścić Teatr Dejmka i przenieść się do Warszawy?

– Dejmek był związany z władzą, a ja współpracowałam w KOR-ze z Markiem Edelmanem, przyjaźniłam się z Bohdanem Korzeniewskim, którego uważam za swojego teatralnego ojca. Dejmek jest pamiętany jako wielki reżyser – co jest prawdą – i bardzo otwarty człowiek, co już do końca prawdą nie jest. Potrafił być małostkowy i na skutek wielu okoliczności, o których nie będę już szczegółowo opowiadać, pożegnałam się z jego zespołem.

Koncert na Podskarbińskiej, przy fortepianie Czesław Majewski

Grała Pani u Adama Hanuszkiewicza i Zygmunta Hübnera, obaj byli dyrektorami praskiego Teatru Powszechnego. Jacy byli? Coś ich zbliżało, czy wszystko ich różniło?

– Zbliżało ich tylko to, że obaj byli wielkimi artystami teatru. Poza tym – to były dwa przeciwstawne bieguny, bez cienia podobieństwa. Hübner był spokojny, zrównoważony, skupiony intelektualnie, przeprowadzający próby według swojego planu. A Hanuszkiewicz to był „wirtuoz reżyserii ”, improwizujący, tworzący na bieżąco z tego, co potrafił wydobyć z aktorów na scenie, z tego, co nagle wymyślił. Nieraz jedną scenę próbowaliśmy po kilkanaście razy na różne sposoby, a Adam wybierał w końcu ten, który mu najbardziej odpowiadał.

Ma Pani tytuł profesora doktora habilitowanego, uczy Pani w PWSFTviT w Łodzi (słynna Szkoła Filmowa). W jaki sposób zaczęła Pani pracę pedagoga?

– Przez kilka lat w różnych częściach Polski, a także za granicą, prowadziłam warsztaty. Przypadkiem, w Toruniu, spotkałam profesora Jana Machulskiego. Zapytał, co ja tu robię. Powiedziałam, że uczę. „To dlaczego ty nie uczysz u nas w szkole?” – powiedział i mnie natychmiast zatrudnił.

Znają Panią widzowie z wielu ról w filmach i serialach. Niekiedy niewielkich, epizodycznych…

– Gdy byłam młoda i grałam w ambitnych spektaklach w teatrze i telewizji, u wielkich reżyserów – nie brałam ról „jak leci”. Teraz mogę sobie pozwolić na granie wszystkiego, co chcę, ale młodym aktorom odradzam łapanie wszystkich propozycji, zwłaszcza w serialach. Codzienne wstawanie o 4 rano, żeby cały dzień nagrywać sceny do telenoweli jest dla młodego aktora niszczące.

Rozmawiał: Rafał Dajbor



 

error: Zawartość chroniona prawem autorskim!! Dbamy o prawa: urzędów, instytucji, firm z nami współpracujących oraz własne. Potrzebujesz od nas informacji lub zdjęcia? Skontaktuj się redakcja@mieszkaniec.pl
Skip to content