Patrz Kościuszko na nas z nieba…
– Witam panie Eustachy…
Kazimierz Główka, emeryt i stały klient bazaru Szembeka nie bez zdumienia zorientował się, że jego kolega, kupiec tutejszy bieliźniany, tym razem w ogóle go nie zauważył. Błądził oczami po niebie jak w jakimś transie.
– Dzień dobry panie Eustachy – powtórzył.
– A, pan Kazio! Dzień dobry! – Eustachy odpowiedział, jakby ze snu wyrwany.
– Czegóż pan tak wypatruje na naszym grochowskim niebie?
– To pan nic nie wie? Tu w każdej chwili jakaś rakieta może spaść.
– Rakieta?
– Albo balon lub inny dron.
– O czym pan mówi, panie Eustachy?
– Naprawdę nie słyszał pan, że Ruskie rakietę w nas wystrzelili. I to tak niewidoczną, że pół roku w lesie przeleżała i nikt jej nie zauważył.
– I co? Szkód jakichś narobiła, kogoś skaleczyła.
– Ona nas skaleczyła! Pana, mnie, nas, że tak powiem.
– Nic z tego nie rozumiem.
– Panie Kaziu, jak rany! Ruska rakieta wlatuje tu, jak chce i przepada nie wiadomo gdzie…
– Wybuchła?
– Nie wybuchła, ale honor nasz poraniła, godność, można powiedzieć.
– Co ma godność do tego?
– A ma, ma! Minister mówił przecież, że jesteśmy zwarci i gotowi, że nie oddamy nawet guzika…
– Pan minister Beck?
– Nie, obecny. Tymczasem przy pierwszej okazji okazało się, że on nic nie wiedział i czuje się oszukany przez swoich generałów, generałowie mówią, że wszystko mu powiedzieli, prezydent podobno dowiedział się grubo później, a premier – wiadomo, ciągle coś
mówi.
– Skoro tak, to faktycznie – głupia
sprawa.
– Poważna sprawa, bardzo poważna.
– I co w końcu?
– Nic, znalazła ją w lesie jakaś kobitka, która na konny spacer się wybrała.
– No, czyli wszystko dobrze się skończyło…
– Wcale nie dobrze, bo jeszcze dwa drony po naszym niebie latały i to między pasażerskimi samolotami oraz jeden balon. Podobno szpiegowski
– Na dronach to się nie znam, a ten balon to jeszcze z Sylwestra się uchował.
– Mówi pan? Może rzeczywiście? Może i tak? Gdyby był niebezpieczny, to jak nic Kościuszko dałby mu popalić.
– Nasz? Tadek?
– Ten sam. Naród nie raz go prosił: – Patrz Kościuszko na nas z nieba…
– Może i tak by było, ale na wszelki wypadek niech pan nie kończy tego wierszyka. Pan Gałczyński na pewno jak zwykle po pijaku go pisał…
Szaser
Co tam panie na Pradze
Warszawski Lokalny Portal Informacyjny Mieszkaniec