Bieżeniec w dom – Bóg w dom
Jeszcze nie tak dawno wydawało się nam, że to co najgorsze nas spotkało to pandemia. Dziś już wiemy, że może być gorzej. U naszych sąsiadów jest wojna. 24 lutego o świcie wojska rosyjskie zaatakowały Ukrainę. Od kilku dni do Polski przyjeżdżają bieżeńcy, czyli uciekinierzy z kraju ogarniętego wojną. Ukrainę opuszczają głównie kobiety i dzieci. Mężczyźni w wieku 16-60 lat mają zakaz wyjazdu z kraju. Jednocześnie granice w drugą stronę przekraczają Ukraińcy, którzy pracowali na Zachodzie. Wracają bronić swojej ojczyzny.
Nie ma chyba dziś polskiej rodziny, która nie znałaby kogoś z Ukrainy. Od kilkunastu lat nasi wschodni sąsiedzi są wśród nas. Pracują w państwowych instytucjach: w szpitalach, bibliotekach, urzędach, muzeach, sklepach czy naszych domach jako gosposie lub majstrowie remontujący nasze mieszkania. Do wybuchu wojny było ich tu półtora miliona. Teraz jest dwa i pół miliona. I będzie ich jeszcze przybywać.
Ostatnie tygodnie to w moim życiu mnóstwo nerwów. W końcu z Ukrainy mam i męża, i synową. Rodzice męża mieszkają w Użgorodzie, czyli na granicy ze Słowacją. Są na razie bezpieczni. Codziennie rozmawiamy przez Skype’a. Gorzej z rodziną mojej synowej. Oni mieszkają w Humaniu. Młodsza siostra miała zdawać w maju maturę, w wakacje przyjechać na letni uniwersytet języka polskiego, a jesienią iść w Polsce na studia. Jej rodzice „podrzucili ją” pod polską granicę, wsadzili do autobusu i przyjechała do Warszawy. Mieszka u mojego syna i synowej. Na razie uczy się zdalnie, bo jeszcze humańska szkoła prowadzi takie lekcje. Jak długo? Jej rodzice wrócili do Humania, choć i na to miasto, które leży 150 kilometrów na południe od Kijowa, spadły już bomby.
Oksana, która raz na dwa tygodnie pomaga mi sprzątać, była u mnie 3 dni po wybuchu wojny. Wypiła pół butelki neospasminy. Jej ukochany tydzień wcześniej pojechał na Ukrainę przedłużyć dokumenty. Już nie wrócił. Jest byłym wojskowym i weteranem wojny w Afganistanie, więc od razu poszedł na wojnę.
Nazar, najlepszy przyjaciel mojego męża, taki od dzieciństwa, jest bezpieczny na Węgrzech. Traf chciał, że tydzień wcześniej wyjechał w delegację do Budapesztu. Pracuje w wielkiej międzynarodowej firmie. Jego szef kazał mu tam zostać. Kontaktujemy się codziennie. Nazar nigdy nie klął. Teraz klnie. Jak nie on.
Do Warszawy przedarli się inni znajomi. Katja z dziećmi przyjechała spod Charkowa. Mąż został. Jest w obronie terytorialnej. Mieszkanie dla Katji i dwójki dzieci przygotowało Muzeum Niepodległości w pomieszczeniach Muzeum X Pawilonu Cytadeli Warszawskiej. To dawne mieszkanie pracowników carskiego więzienia. Teraz służy bieżeńcom…
Do przyjaciół przyjeżdżają: Tatiana z dziećmi, Lena z synem, Liza z córką. Wszystkie dzieci padają – śpią jak zabite przytulone do naszych psów, kotów, zabawek…
Do nas dobija Denis Tarasienko z żoną Anią i synem. Są w jeszcze gorszej sytuacji od bieżeńców z Ukrainy, choć też stamtąd przyjechali. Denis jest uchodźcą politycznym z Białorusi. Jest białoruskim aktorem, który zagrał w polskim filmie opowiadającym o reżimie Łukaszenki „Żywie Biełaruś”. Za udział w tym filmie był wielokrotnie prześladowany. Jest też liderem grupy rockowej „Razbite Serce Pacana”. Jako aktor od dawna nie mogł występować w białoruskich teatrach i filmach. Od ponad roku nie mógł już grać z zespołem koncertów. Podczas ostatniego, w lutym ubiegłego roku, aresztowano wszystkich członków grupy i wszystkich widzów. Denis przesiedział kilkanaście dni w areszcie. Musiał zapłacić wysoką grzywnę. Dlatego wraz z rodziną uciekł na Ukrainę. Zamieszkali pod Kijowem. Gdy wybuchła wojna przedzierał się do Polski 4 dni. Wiedział, że uciekać może tylko tu. Decyzję o ucieczce podjęli z żoną błyskawicznie. Najpierw jednak Denis przez wiele godzin stał w kolejce po benzynę. Wreszcie wyruszyli w stronę granicy. Wszędzie były kolejki i dezinformacja. Rzucało nimi od granicy z Polską, Słowacją, Węgrami i Mołdawią. Granicę ukraińsko-słowacką w Użgorodzie przekraczali 12 godzin. Stary, 19-letni mercedes był przez 4 dni ich domem.
Kiedy w końcu pojawili się w naszym domu, cała trójka dosłownie lała się przez ręce. Padli godzinę po przyjeździe. Teraz starają się załatwić sobie legalny pobyt. Nie jest to proste. Wszelka uruchomiona pomoc jest dla Ukraińców, a oni… Białorusini. I nieważne, że uciekają przed tym samym reżimem.
Na Messengerze odzywa się Andriej. Poznaliśmy się w Krzemieńcu, podczas Dialogu Dwóch Kultur w tamtejszym Muzeum Juliusza Słowackiego. Teraz pisze do mnie. „Apeluję, by wasz rząd zamknął niebo nad Ukrainą”. Odpisuję mu, pisząc, co robimy, że apele społeczeństwa o zamknięcie nieba są ponawiane. Andriej jest 75 kilometrów od Kijowa. Przysyła mi takie zdjęcia, które nie nadają się do publikacji. Nie są jednak dla mnie nowością. Jako osoba, która czyta i po rosyjsku, i po ukraińsku, i po białorusku subskrybuję niemal wszystkie wojenne kanały na Telegramie. Zdjęcia trupów z wyrwanymi twarzami, urwanymi rękami itd. już widziałam. Tak samo jak wyjące matki i dzieci, relację z reanimacji dziewczynki, wywiady z rosyjskimi jeńcami płaczącymi, by matki ich zabrały z Ukrainy. Wiem też, że Rosjanie pod granicę z Ukrainą ściągają przewoźne krematoria. Nie zamierzają odsyłać swoim rodzinom żadnych ciał. Będą je palić, a prochy wysypywać. Być może nawet okłamią rosyjskie matki i żony. Nie powiedzą, że ich synowie i mężowie zginęli na wojnie, ale że np. uciekli. Nikt z nas nie wie, jakie kłamstwo Rosja jeszcze wymyśli. Wiemy tylko, że przyniosła wojnę i ta wojna jest tuż obok. A my jedyne, co możemy, to przyjąć bieżeńców. W końcu: gość w dom – Bóg w dom.
Małgorzata Karolina Piekarska – dziennikarka, pisarka. Na Ukrainie wydała trzy książki – „LO-terię”, „Licencję na dorosłość” i „Klasę pani Czajki”, która jest na 2. miejscu 20 najważniejszych książek dla ukraińskich nastolatków.