Ból istnienia
– Taki dach, to zbawienie – akurat lało, więc pan Kazimierz Główka zagadnął swojego kolegę Eustachego Mordziaka, kupca bieliźnianego na bazarze Szembeka, całkiem a propos.
– Ten, kto wpadł na pomysł, żeby plac targowy dachem przykryć, na Nobla zasługuje. Kiedyś, panie Kaziu, w taki dzień towar był wiecznie wilgotny, a i człowiek kulił się, osłony szukał, a mimo to, jak pan lufy na fajrant nie walnął, grypa murowana była.
– Dlatego mówię, że nie ma porównania. Zarówno względem kultury handlowania, jak higieny życia.
– A co ma higiena do tego?
– Mniej się pije. Chyba. Bo skoro zagrożenia grypą wielkiego już nie ma, to człowiek nie musi się tak rozpaczliwie ratować.
– No, ale w końcu jesień mamy. A nam przecież tylko na głowę już się nie leje. Poza tym ciągle na powietrzu jednak handlujemy. Jak tym ze straganów owocowych ciągnie po plecach, to ściany szklane spuszczają na dół i już im ciepło. A nawet oni zdrowiem w sezonie chłodów, deszczu i śniegu nie ryzykują za bardzo i o profilaktyce nie zapominają. Higiena życia, to jest panie Kaziu w naszych warunkach klimatycznych pojęcie względne. Taki dajmy na to gość, co na Florydzie mieszka, to on miesiącami nic pić nie musi i zdrowy chodzi, bo tam ciepło na okrągło jest. U nas tak się nie da.
– Widzę, że jakąś wrażliwą strunę poruszyłem, panie Eustachy, co? Niech się pan przyzna – z panią Krysią temat pan ostatnio zgłębiał. Żony jakoś słabo wyrozumiałe są, jeśli chodzi o ten aspekt życia mężczyzny.
– Czepiała się wczoraj i tyle. A człowiek czasem musi. Zwłaszcza, jak w handlu się obraca. Wiadomo – z dostawcami trzeba żyć w zgodzie. Ale kobita tego w życiu nie zrozumie, że jak człowiek nigdy się z hurtownikiem nie napije, to może się pożegnać z kupiecką karierą. A zwłaszcza kupiec-Polak. Polak musi. Żaden nie Polak tego nie zrozumie.
– Bo to trudno, panie Eustachy, wytłumaczyć jest. No, jak – dajmy na to – wytłumaczyć cudzoziemcowi, że dla dwóch prawdziwych Polaków flaszka, to w sam raz, dwie – za dużo, a trzy – za mało?
– Prawda. Nikt tego nie rozumie. Może tylko Ruskie. Oni też pijący są, też wiedzą, co to ból istnienia… Ale na bazarze – przyzna pan – już pijaństwa nie ma. Tu się pracuje.
– Faktycznie, widok kupca pod dobrą datą do rzadkości należy. Z drugiej jednak strony w większości kobiety handlują. A wśród nich rzadko która trunkowa. Parę pamiętam, ale już ich od jakiegoś czasu nie widzę.
– Takie życie, panie Kaziu. Ono jest bezwzględne dla słabych charakterów.
– A propos słaby charakter, taki dowcip ostatnio słyszałem: Pewien rockman doszedł do wniosku, że 25 lat na scenie wystarczy. Sterany jest, wypalony, musi zacząć nowe życie. Kupił działkę w Bieszczadach, pobudował dom… Po miesiącu zjawił się u niego stosunkowo niestary jeszcze mężczyzna.
– Dzień dobry, ja za tą górką mieszkam. Sąsiadami jesteśmy, to może byśmy się poznali.
– Czemu nie – odpowiedział muzyk.
– To zapraszam – ciągnął przybyły – do mnie w sobotę. Będzie małe party.
– Chętnie.
– Ale uprzedzam, że u mnie na przyjęciach bardzo dużo się pije…
– Dam radę.
– A jak kończy się gorzała, to zaczynają się dragi…
– No, cóż – dobra…
– Ale po wódzie i dragach jest na ogół ostry seks. Taki – wiesz sąsiad – każdy z każdym…
– I to nie jest mi obce.
– To jesteśmy umówieni – w sobotę.
– OK. A ile osób będzie?
– Jak to? Ty i ja…
Szaser