Egzekucja w Piekiełku
Niemiecka fotografia przedstawiająca obóz pracy w Buchniku lub Piekiełku. Zdjęcie wykonano prawdopodobnie w 1941 roku, kiedy Niemcy przeprowadzali wizytację obozów pracy. Źródło: Archiwum Państwowe w Warszawie.
Zielony, niezagospodarowany teren tuż za komisariatem białołęckiej policji, to jedno z miejsc, gdzie mieszkańcy Tarchomina spacerują ze swoimi psami. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że właśnie tu podczas II wojny światowej zamordowano kilkadziesiąt osób…
Zapomniane miejsce zbrodni powinno zostać uhonorowane i w końcu znaleźli się ludzie, którzy chcą to zrobić. Ku czci ludzi zabitych przez niemieckich żandarmów miałby powstać zielony skwer pamięci, a w nim symboliczny kamień.
– Nie potrzebujemy kolejny betonowych pomników. Utwórzmy zielony skwer pamięci upamiętniający największą zbrodnię niemiecką na terenie dzisiejszej Białołęki. Przy posterunku policji jest miejsce na tego typu infrastrukturę rekreacyjną, która zarazem będzie pełniła ważną rolę edukacyjną. Pamiętajmy o historii, budując przyszłość naszej Białołęki – mówi radny Marcin Korowaj, który razem z mieszkańcami zapowiada starania o utworzenie zielonego miejsca pamięci.
O tym jak wielka i okrutna była zbrodnia opowiada Krzysztof Gutowski – historyk, mieszkaniec Białołęki:
– Tuż obok miejsca, w którym stoi dziś białołęcki komisariat policji, niemieccy żandarmi kierowani przez kapitana Karla Liebschera rozstrzelali w październiku 1942 roku 80 osób – rodziny przymusowych robotników, budujących wał przeciwpowodziowy między Żeraniem a Jabłonną. Tragedia wydarzyła się najpewniej między 10 a 15 października 1942 roku. W styczniu 1949 roku zwłoki zamordowanych ekshumowano i przeniesiono na cmentarz żydowski przy ul. Okopowej w Warszawie. Miejsca największej egzekucji w naszej dzielnicy do tej pory w żaden sposób nie upamiętniono.
Niemiecki projekt umacniania i budowy wałów przeciwpowodziowych
Pod koniec 1940 roku okupacyjny rząd Generalnego Gubernatorstwa – tej części Polski, która nie została wcielona bezpośrednio do III Rzeszy Niemieckiej – przyjął plan szeroko zakrojonych prac wodnych, mających zapobiec powodziom i lepiej wykorzystać rolniczo tereny nadrzeczne. Prace polegały m.in. na melioracji pól, rekultywacji nieużytków, budowie zapór wodnych i regulacji rzek. W okolicach Warszawy miano się skoncentrować na umacnianiu i rozbudowie wałów przeciwpowodziowych. W tym celu urząd inspekcji wodnej w okolicach Warszawy zorganizował kilka obozów, w których pracowali Żydzi. Obóz centralny zlokalizowany był w Wilanowie, a podlegały mu filie m.in. w Kępie Zawadowskiej, Kępie Falenickiej, Karczewie, Moczydłowie i Piekiełku.
Teoretycznie nie były to obozy pracy przymusowej tylko najemnej i pracujący w nich Żydzi mieli otrzymywać wynagrodzenie. W praktyce pieniędzy nie wypłacano, a nadzorcy traktowali robotników tak samo brutalnie, jak w obozach koncentracyjnych. Z tego powodu chętnych do pracy nie było wielu, do obozu trafiali głównie ci, którzy nie mieli pieniędzy i znajomości by wykupić się od pracy, a więc najczęściej wycieńczeni i chorzy biedacy. Ich praca nie mogła być wydajna.
Obóz w Piekiełku
Obóz, nazwany obozem w Piekiełku, został utworzony – bez zgody właściciela – na polu rolnika Kurlanca, położonym między wsią Świdry Stare a opuszczoną niemiecką kolonią Świdry Nowe, kilkaset metrów od ulicy Modlińskiej w kierunku Wisły. Dzisiaj to miejsce znajduje się na terenie trasy Mostu Północnego (im. Marii Skłodowskiej-Curie) w pobliżu skrzyżowania z ulicą Myśliborską. Miejsce nazwę przyjęło od najbliższego przystanku kolejki wąskotorowej Jabłonna – Karczew.
Prawdopodobnie decyzja o powstaniu obozu w Piekiełku zapadła już jesienią 1940 roku. Jak większość miejsc podległych urzędowi gospodarki wodnej, funkcjonował jednak sezonowo, od wiosny do jesieni – na zimę pracę zawieszano, a robotnicy wracali do gett.
W Piekiełku w 1941 r. pracowali Żydzi z getta warszawskiego, pilnowani przez „lagerschutz”, specjalnie powołaną przez Niemców straż. Składała się z ochotników – Ukraińców i Polaków, a kierowana była przez niemieckiego oficera policji. Strażnicy szybko stali się znani z brutalności, korupcji i pijaństwa.
Już wiosną 1941 roku Niemcy podjęli decyzję o likwidacji straży, odtąd na wniosek samorządu żydowskiego robotników mieli pilnować policjanci żydowscy. Podjęto także decyzję o zastąpieniu Żydów z getta warszawskiego robotnikami z mniejszych podwarszawskich gett, którzy mieli być lepiej odżywieni, a przez to mniej wycieńczeni i bardziej wydajni. W ten sposób w Piekiełku w 1942 roku pojawiło się 350 Żydów z getta w Jabłonnie i 38 byłych żydowskich policjantów ze zlikwidowanego w sierpniu 1942 roku getta w Otwocku, których pilnować miało 12 otwockich żydowskich policjantów. Wcześniej do getta w Jabłonnie wysiedlono Żydów z Białołęki, Winnicy, Henrykowa, Płud, Piekiełka i Żerania.
Obóz pracował do końca listopada 1942 roku. Po jego zamknięciu pracowników przeniesiono do warszawskiego getta. Wiosną 1943 roku ponownie rozpoczął działalność, ale nie funkcjonował długo – został ostatecznie zlikwidowany 5 maja 1943 roku, razem z kilkoma ostatnimi żydowskimi pracownikami, których rozstrzelano i pochowano na miejscu.
Robotnicy żydowscy z obozu w Buchniku lub Piekiełku. Zdjęcie wykonane prawdopodobnie podczas inspekcji obozów pracy przeprowadzonej w 1941 roku, mające wyjaśnić niską wydajność pracy pracowników z getta warszawskiego. Źródło: Archiwum Państwowe w Warszawie.
„Było piękne słoneczne południe”
Nie udało się ustalić dokładnej daty egzekucji. Nie zachowały się żadne niemieckie dokumenty z tej akcji. Miejsce było ustronne, jedynymi świadkami byli robotnicy z obozu, których los także był już przesądzony. Mimo to zachowały się relacje aż trzech świadków zbrodni. Według najbardziej znanej relacji Caleka Perechodnika, spisanej rok po wydarzeniu, miało ono miejsce „mniej więcej tydzień” po likwidacji getta w Legionowie, która miała miejsce 4 października 1942 roku. Drugie świadectwo jest autorstwa urodzonej w 1925 roku Chany Ruty Magied, której matka i siostra zginęły w Piekiełku. Wspomina ona, że tragedia nastąpiła, kiedy „już przeszło 10 dni tułały się kobiety z dziećmi po okolicy”. Jej relacja spisana została w 1959 roku. Jedyny żyjący naoczny świadek, mieszkanka Świdrów Starych pani Krystyna Dyszkowska (wtedy – Dąbrowska), nie pamięta daty wydarzenia, w pamięć zapadło jej to, że „było piękne, słoneczne południe”, kiedy pod obóz zajechały motocykle z żandarmami. Jej relację spisano jednak niedawno, ponad 70 lat po egzekucji.
Chociaż ani Perechodnik, ani Magied nie widzieli samego momentu rozstrzeliwania ofiar, przebywali tuż obok oraz rozmawiali z naocznymi świadkami bezpośrednio po tragedii. Z ich relacji da się zrekonstruować przebieg wydarzeń.
Poranna obława
Przed południem (wtedy, kiedy pracujący przy budowie wału robotnicy z Perechodnikiem byli już w pracy, a Krystyna Dyszkowska pracowała na polu sąsiada), do obozu przyjechało ok. 10 niemieckich żandarmów na motocyklach. Przeprowadzili wokół obozu obławę, w wyniku której zgromadzili kilkadziesiąt osób – głównie kobiet i dzieci, członków rodzin pracujących w obozie – a następnie przeliczyli zatrzymanych i polecili żydowskiej policji pilnować zgromadzonych, sami zaś odjechali. Według Chany Magied było to 68 kobiet i dzieci. Perechodnik twierdzi, że przeznaczonych do rozstrzelania było około 80 osób, w tym kilku „nadliczbowych” mężczyzn, którym pozwolono wcześniej pracować w obozie. Żydowscy policjanci ściśle wypełniali polecenie Liebschera, ale skutecznie namawiali do ucieczki Lifcię Lipowicz, którą Niemcy pominęli przy liczeniu.
Wieczorna egzekucja
Ofiary czekały na egzekucję kilka godzin. Tak długo, że zdążyli z pracy wrócić robotnicy, którzy tego dnia, uprzedzeni o wydarzeniach w obozie, nie spieszyli się z powrotem. Pracowali od rana do zmroku, a w połowie października słońce zachodzi kilkanaście minut przed godziną 18.00. Mimo to wrócili przed żandarmami, którzy wrócili wieczorem. Według Perechodnika wszyscy Niemcy byli pijani tak, że „ledwo stać mogli na nogach”. Następnie robotnikom rozkazano wykopać dół, a kiedy był już gotowy poprowadzono skazańców na miejsce egzekucji, tam kazano się rozebrać i rozstrzelano.
Według Krystyny Dyszkowskiej, która obserwowała tragedię ze sporej odległości przez okienko na poddaszu domu państwa Bochenków, egzekucja wyglądała tak: „Kiedy ukończyli kopanie dołu ustawiono ich nad tym dołem po kilku w szeregu, po ośmiu, a może i więcej (…) Z tyłu stał karabin maszynowy, z którego Niemcy posyłali serie w kierunku ludzi, którzy następnie wpadali do tego dołu. Potem kolejni i następni. (…) Kiedy ucichł karabin jeden lub dwóch Niemców kręciło się jeszcze wokół tych ludzi z pistoletami dobijając tych, którzy jeszcze się ruszali. Tych Żydów, którzy kopali dół też Niemcy zabili. Dół zasypali i odjechali do baraku”.
Miejsce egzekucji
Dzięki relacji Krystyny Dyszkowskiej można dość dokładnie określić miejsce egzekucji. Znajdowało się ono kilkadziesiąt metrów od obozu, po drugiej stronie dzisiejszej ulicy Myśliborskiej (która wtedy biegła nieco inaczej – i dochodziła do ulicy Świderskiej mniej więcej na wysokości BOK-u. Dom państwa Bochenków – drugi od polnej drogi nazywanej Wygonem (dziś ulicy biegnącej obok trasy mostu), stał mniej więcej tam, gdzie dzisiaj biurowiec byłej fabryki domów.
Prowadzone na stracenie ofiary zostały ustawione w kilkurzędowej kolumnie, która po wyjściu z obozu poszła w kierunku krzyża otoczonego bzami, stojącego wtedy nieco bliżej mostu niż ten obecnie stojący przed komisariatem. „Następnie skręcili za krzyż na łąkę, która była niżej”. W przybliżeniu jest to teraz miejsce na tyłach komisariatu od strony trasy mostu.
Szkic miejsca egzekucji sporządzony przez p. Krystynę Dyszkowską, naocznego świadka wydarzenia. (źródło: archiwum Autora)
Ekshumacja i identyfikacja ofiar
Niedługo po wojnie, w styczniu 1949 roku, przeprowadzono ekshumację ofiar. Wydobyto 80 ciał, które przeniesiono na cmentarz żydowski przy ulicy Okopowej. Nie dokonano identyfikacji. W Żydowskim Instytucie Historycznym zachowała się, na szczęście, notatka o tym wydarzeniu.
Dzięki relacji Chany Magied można z dużym prawdopodobieństwem ustalić personalia czterech z osiemdziesięciu ofiar. Tego dnia zginęły m.in. Rachel Magied z domu Geldblum i Sara Magied, matka i siostra Chany Magied, córki szocheta (rzeźnika rytualnego) z Legionowa, matka Lifci Lipowicz oraz Chana Rozenberg, żona Chila Rozenberga, prezesa legionowskiego Judenratu (powołanego przez Niemców żydowskiego samorządu getta). Rozenbergową wśród ofiar wymienia również Calek Perechodnik.
Notatka w księdze ekshumacji ofiar Holokaustu dotycząca ofiar rozstrzelanych w Piekiełku. Źródło: Żydowski Instytut Historyczny
Inne egzekucje w pobliżu Piekiełka
Opisana „akcja” była największą egzekucją przeprowadzoną przez Niemców w pobliżu obozu i w ogóle na terenie dzisiejszej Białołęki. Ale nie jedyną w tym miejscu. Calek Perechodnik informuje jeszcze o co najmniej trzech innych. Przed opisaną tragedią Liebscher z drugim żandarmem miał zabić pewnego dnia „około dziesięciu ludzi, których z miejsca ‘rozwalono’ i pochowano pod obozem”. Później to samo spotkało kobietę i dwóch byłych żydowskich policjantów, których Liebscher zauważył poza terenem obozu.
Krystyna Dyszkowska widziała także, jak pewnego dnia żandarm na motorze dogonił i zastrzelił w pobliżu obozu „znajomego Lopka z Piekiełka”. A 5 maja 1943 roku zabito i zakopano na miejscu nieustaloną, ale niewielką grupę pozostałych przy życiu robotników.
Łącznie w pobliżu obozu zginęło więc przynajmniej sto osób – robotników i członków ich rodzin, pochodzących z Jabłonny, Legionowa i Otwocka, ale także dzisiejszej Białołęki: Henrykowa, Płud, Winnicy, Piekiełka i Żerania. Nie wszystkie ciała odnaleziono, a być może część została wywieziona na wysypiska wraz z ziemią i gruzem wydobytym przy budowie trasy mostu im. Skłodowskiej-Curie.
Minęła osiemdziesiąta rocznica wybuchu drugiej wojny światowej. To najwyższy czas, żeby godnie upamiętnić wszystkie ofiary, które w jej wyniku zginęły, także w naszej dzielnicy.
Może znajdzie się ktoś, kto pomoże upamiętnić miejsce największej białołęckiej tragedii, gwałtownej śmierci rodzin przymusowych budowniczych wału, który jest dziś tak ważnym miejscem dla naszej społeczności. Wystarczy znak, że pamiętamy nie tylko o wielkich bohaterach.
Krzysztof Gutowski, historyk, mieszkaniec Białołęki, razem z reżyserem Maćkiem Janiszewskim przygotowują film dokumentalny na temat wojennych dziejów dzisiejszej Białołęki. Przypominają w nim nieznane dotąd tragedie, ale również postaci bohaterów i zbrodniarzy oraz niezwykłe wydarzenia, które wydarzyły się tutaj. Film jest już prawie gotowy, ale wciąż brakuje im środków na jego zakończenie. Chętnie przyjmą każdą pomoc, ponieważ film tworzą bez żadnego wsparcia instytucjonalnego. Zwiastun można obejrzeć tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=QtUXSOloguY
Opr. KB