Globalizacja
– Witam, panie Eustachy. No popatrz pan – nie dość, że jemy już cypryjskie kartofle, hiszpańskie truskawki, chilijskie winogrona, to jeszcze włoskie sery i wina na naszym Szembeku kupować będziemy. – Pan Kazimierz Główka, emeryt i stały klient tutejszego bazaru nie tyle był poirytowany, co wyglądał na kogoś, kto nie bardzo może się odnaleźć w nowych okolicznościach. Jego kolega, miejscowy kupiec bieliźniany, Eustachy Mordziak, spojrzał na niego dobrotliwie i wskazał taborecik obok siebie – wygodniej przecież pogadać na siedząco.
– Mówisz pan o tym sklepie w nowej galerii? Fakt, wygląda apetycznie.
– „Piccola Italia”… Nawet ładnie brzmi. Zajrzałem tam. Z samych serów można by sklep zrobić. A jeszcze ze sto rodzajów makaronów, wędliny, no i wina. „Fontanella Rosso”, „Torcularia”, wystarczy poczytać etykietki i od razu człowiek by się napił.
– A, ile to kosztuje, panie Kaziu?
– Dobre wino już za dwadzieścia parę złotych kupić można.
– A co to jest butelka na dwóch? Żeby jakiś skutek był, to ze dwie potrzeba. I po piwie, co najmniej…
– Mówimy o przyjemnościach, panie Eustachy. Raczej o poezji niż o prozie.
– A, chyba że. Ale i tak tanio nie jest.
– Bo przyjemności ogólnie tanie nie są. Fakt faktem, że jeśli chodzi o to, żeby sponiewierało, to są tańsze sposoby.
– Nie wiem, czy pan wie, ale ta „Mała Italia”, to nie jedyna międzynarodowa nowość na Szembeku.
– Co pan powie?…
– Pamięta pan pana Daniela i panią Elę?
– No, jakże. Handlowali między bramą od Komorskiej a starą galerią. O! – można powiedzieć, że to byli pionierzy handlu żywnością międzynarodową. Szkoda, że ich nie ma.
– Piekarnia na ich miejscu będzie.
– Jeszcze jedna?!
– Armeńska…
– Jaka?
– Armeńska.
– O Jezu…
– Pana Boga, panie Kaziu, wzywać nadaremno nie trzeba, zwłaszcza jak człowiek za bardzo wierzący nie jest. Losu też kusić nie trzeba. Pan nasz, jak wiadomo za kupcami specjalnie nie przepadał. A co do tej piekarni, to widać ktoś obliczył, że armeńska piekarnia pośród „Oskroby”, „Grzybków” i tych innych też się utrzyma i może nawet się opłaci.
– No, a ten Gruzin, co przy schodach podpłomykami handluje?
– Handluje i już. Widać wystarczy mu tyle, ile z tego parapetu sprzeda – bo on przecież nawet stoiska z prawdziwego zdarzenia nie ma.
– Koniec świata…
– Nie koniec świata, tylko globalizacja. Pytać raczej trzeba – jak żyć w tej spożywczo-warzywnej wieży Babel?
– Pańskie pytanie taki dowcip mi przypomniało: – Panie Kowalski, jakoś nie widzę u pana zaangażowania w sprawy kraju. Pan jakby z boku stał.
– Ja? Z boku? Pan mnie z kimś pomyliłeś.
– Nie wydaje mi się. Ludzie, dajmy na to, radzieckie telewizory kupują, elektryczne maszynki do golenia, uliki w puszkach, rowery – też radzieckie, „Łady” – o, a pan nic. Nie wspomagasz pan handlu internacjonalistycznie.
– Bo ja w przyszłość inwestuję, a nie w golarki.
– To znaczy?
– Bardzo dobrze wychowuję syna. On chodzi na dodatkowe lekcje rosyjskiego.
– No, dobrze, a co, jak się okaże, że ostatecznie zwyciężą Amerykanie, Zachód, że tak powiem?
– I to przewidzieliśmy w trosce o przyszłość dziecka.
– Mianowicie?
– Mój syn z tego rosyjskiego ma dwóję.
Szaser