Język parlamentarny
Kiedy mężczyzna mówi o kobiecie „ale d…”, często uważa te słowa za bardzo męski wyraz uznania i aprobaty. Znaczenie zmienia się zasadniczo, gdy to właśnie kobieta powie o nim dokładnie to samo: „ale z niego d…”.
Mała rzecz, a cieszy.
Samo to czteroliterowe słowo w naszym języku zdecydowanie nie jest salonowe, ale już w Rumunii nie jest niczym niewłaściwym. „Val dupa val” to tytuł bardzo popularnej rumuńskiej piosenki, wielokrotnie powtarzany w refrenie. Jednak tu ani pan nie ubliża pani, ani też pani – panu. Dziwnie po polsku brzmiący tytuł można przetłumaczyć jako „Fala za falą”.
Nie przez wszystkich nad Wisłą tolerowane pełne ekspresji „pierdu” w tejże Rumunii znaczy „stracony, zgubiony”. Na przykład bagaż. No i weź tu wytłumacz dziecku, że „brzydkie” wyrazy okazują się czasem zupełnie zwyczajne.
Neutralne po naszej stronie granicy słowa takie, jak szukać czy merdać, już po czeskiej stronie brzmią wulgarnie, prostacko określając stosunek seksualny (šukat, mrdat). Dlatego jeśli będziecie w Czechach, nie krzyczcie do nikogo: Gdzie jest Jacuś? Poszukaj Jacusia!; Pan mnie oszukał! ani też: Jak ładnie ten piesek merda ogonkiem! Faux pas. Nie wspominając o innych pułapkach, jak ta, że nasz maj to po czesku květen, a bezwartościowy (tak!) to bezcenný. To ostatnie zwłaszcza przyda się na wypadek kradzieży, której nikomu nie życzę, nie tylko w Czechach. Przypomnijmy jeszcze, że zápach to po polsku smród, pieczywo čerstvé jest świeże, a droga to… narkotyki.
Ale zostawmy Czechy, choć nadal trudno zrozumieć, że w bratnim, słowiańskim języku odbýt to sprzedaż, zbyt. W każdym razie warto wiedzieć, że jakieś 15 lat temu w Krakowie ukazał się „Czesko-polski słownik zdradliwych wyrazów i pułapek frazeologicznych”. Ciekawa lektura, choć czasem trudno nie zachichotać.
Jednak nie do śmiechu wielu z nas, gdy na plaży, w sklepie czy na ulicy słyszymy nasze, polskie dzieci, nawet całkiem małe, ochoczo „rzucające mięsem”, ku szczeremu rozbawieniu ich rodziców czy opiekunów. To jak najgorzej świadczy o dorosłych, wychowujących dziecko.
Choć z drugiej strony, jeszcze do niedawna pojęcie „język nieparlamentarny” odnosił się do słownictwa ulicy, a raczej – rynsztoków. Był nie do przyjęcia wśród zwykłych ludzi, na ulicy, w szkole, pracy czy w domu. Niestety, obecnie wielu parlamentarzystów w różnych, nie zawsze do końca kontrolowanych przez nich samych sytuacjach dowodzi, że pojęcie „język parlamentarny” drastycznie zmieniło znaczenie.
Szkoda.