Krwiopijcy
– Witam, witam – pan Kazimierz Główka, jak zwykle ucieszył się na widok swojego kolegi, kupca z bazaru na placu Szembeka. Tym razem nie tak łatwo było pana Eustachego Mordziaka znaleźć, a to z tego powodu, że plac targowy zapełniony jest straganami bardziej, niż kiedy indziej. Trzeba przyznać, że pomysł, żeby gęstwę starych bud, powiewającej na wietrze folii i plandek zrównać z ziemią, położyć ładną kostkę, przykryć wszystko wielkim, ale lekkim dachem i zamienić badziewie w handlowy deptak, był strzałem w dziesiątkiem. Widać to zwłaszcza teraz, kiedy wiosna zagościła na dobre. Stragany – zwłaszcza w piątek i sobotę – kipią od towarów, przejścia między nimi zatłoczone, na ławkach pełno odpoczywających. A w środku? W środku, niestety – czereśnie, jak na razie po 20 złotych za kilogram. A co to jest kilogram dla smakosza, powiedzmy sobie szczerze?…
– Ruch jak na Marszałkowskiej…
– Nie można narzekać – zgodził się pan Eustachy. – Oby jak najdłużej, bo jak przyjdzie zima, to znowu będzie bryndza.
– Kto w czerwcu myśli o zimie, panie Eustachy?
– Fakt, ale i faktem jest, że jak się teraz nie zarobi, to potem będzie tylko trudniej.
– Czy mi się zdaje, czy pan jakiś nieswój jesteś – pan Kazimierz zmienił temat, ale nie bez kozery. Pan Eustachy rzeczywiście był markotny.
Eustachy nie odpowiedział od razu. Po chwili jednak zaczął mówić.
– W życiu nie pomyślałem, że znajdę się kiedyś w sytuacji, jak z telewizji. Oko w oko z krwiopijcami.
– Pan, w telewizji? Z krwiopijcami? Nie rozumiem.
– Co tu rozumieć. Pojechaliśmy z moją Krysią w niedzielę do lasu. Odpocząć trochę. Diabeł podkusił mnie, żeby nie jechać do Falenicy, czy Otwocka, tylko nad Liwiec. Znamy tam małą plażę w lesie. Lasek nie jest duży, ale mieszany – trochę sosen, ale też leszczyna, dęby, jak to nad rzeką. Słowem – raj dla różnych komarów i kleszczy.
– Kleszczy?
– Tych samych, o których teraz w telewizji mówią na okrągło.
– No, i?
– No i nic. Początkowo. Ale w domu poczułem, że coś mnie ni to swędzi, ni to boli.
– Gdzie?
– Jakby to panu powiedzieć? W miejscu, w którym kleszcz nie powinien występować z zasady. A on – ten mój – tam właśnie mnie dziabnął.
– Krwiopijca…
– I to jaki. No i mam kłopot. Co prawda lekarz go wyciągnął, powiedział, że nic się nie stało, ale antybiotyki profilaktycznie zadał. Takie niby nic, a jak może dokuczyć?! I nawet, skubany, nie przeprosi…
– A propos przeprosin – żeby pan już taki smutny, panie Eustachy nie był – dowcip mi się przypomniał.
Przed wojną, w Warszawie zdarzyło się, że pokłócili się dwaj kupcy z Nalewek – pan Katz z panem Rosenkrantzem. Sprawa znalazła swój finał w sądzie. Ten przyznał rację panu Rosenkrantzowi i nakazał, żeby pan Katz pana Rosenkrantza publicznie przeprosił. Publiczne przeprosiny miały odbyć się w mieszkaniu tego drugiego.
W umówiony dzień u Rosenkrantza zebrali się świadkowie. Wszyscy czekają na te publiczne przeprosiny. Wreszcie jest! Pukanie do drzwi, Rosenkrantz otwiera, za drzwiami stoi Katz i tak oto mówi:
– Dzień dobry szanownemu panu. Czy tutaj mieszka krawiec Goldberg?
– Nie! Goldberg mieszka piętro wyżej
– Aaaaa, to ja Pana w takim razie bardzo przepraszam!
Szaser