Marzenia czasem się spełniają
„Mieszkaniec” rozmawia z Zuzą Gaińską, aktorką, wokalistką, mieszkanką Grochowa.
– Jadąc do Pani na wywiad spostrzegłem, że jest Pani właściwie sąsiadką „Mieszkańca”.
– Mieszkam na Majdańskiej, pięć minut piechotką od redakcji. Jestem też oczywiście czytelniczką „Mieszkańca”, w tej okolicy wszyscy rozchwytują tę gazetę, gdy tylko się pojawi.
– Ukończyła Pani białostocki, lalkarski wydział Akademii Teatralnej w Warszawie. Jednak nie występuje Pani obecnie w teatrach lalkowych.
– Kilka lat temu odeszłam od lalkarstwa. Był to trochę przypadek, a trochę mój wybór, wynikający z chęci penetrowania różnych dziedzin sztuki. Jednak zawsze w swoich rolach i w swoich reżyseriach – bo i tym się zajmuję – sięgam, jeśli nie wprost do lalkarstwa, to do teatru ożywionej formy. Oddałyśmy właśnie z Małgosią Lewińską nasz projekt realizowany dla Fundacji Po Drugie zatytułowany „Ballady hultajskie. Dystrykt Warszawa”. W spektaklu tym grali wychowankowie fundacji, czyli młodzież w kryzysie bezdomności. Fundacja otworzyła swój dom w Wawrze. Młodzi ludzie mają tam opiekę psychologów, opiekunów, pedagogów. W takich projektach, jak wspominałam, często sięgam do środków wyrazu właściwych teatrowi ożywionej formy. Przedmiotem, który ma znakomity „talent aktorski” jest folia malarska, z której można zrobić morze, mgłę, jest bardzo plastyczna.
– Ma Pani także za sobą premierę monodramu.
– We współpracy z Mają Baczyńską, w marcu, pokazałam premierowo w Teatrze AKT, mieszczącym się niedaleko słynnego Osiedla Dudziarska, mój monodram autorstwa Mai zatytułowany „Matka skodyfikowana”. W nim jako tworzywo potraktowałam samą siebie. Wiele scen gram animując moje włosy, a jako rekwizyt mam białe prześcieradło, które raz „gra” moje dziecko, raz mój ciążowy brzuch, a raz mojego kochanka. To spektakl o kobietach, które są matkami, które będą matkami, które chciałyby być matkami, ale nie mogą nimi zostać. Maja gra w tym spektaklu na kilku instrumentach – na misach tybetańskich, dzwonkach koshi, starej cytrze. Nazwałyśmy to „monodramem empatycznym”.
– Jako aktorkę i pieśniarkę znają Panią także bywalcy Kredensu Pod Oknami.
– Rzeczywiście występowałam tam kilka razy. Z gospodynią tego miejsca, Anną Bojarską-Urbańską, jej mężem Markiem Urbańskim i Pawłem Ptaszkiewiczem zrobiliśmy wieczór pieśni niepodległościowych, z okazji stulecia niepodległości Polski. Zaprezentowaliśmy pieśni z najrozmaitszych lat – od „Bogurodzicy”, po „Mury” Kaczmarskiego. Miałam w „Kredensie…” także swój recital z moim autorskim repertuarem, ponieważ od lat, z Pawłem Ptaszkiewiczem „ciągniemy” nasz duet pod nazwą „Menażeria pani Zuzy”. Niestety jesteśmy słabymi menadżerami samych siebie, więc koncertujemy bardzo rzadko, ale jak już koncertujemy…, to jest super!
– Pani filmografię otwiera Teatr Telewizji „Kobieta zawiedziona” Simone de Beauvoir z 1994 roku. Zagrała w nim Pani jako dziecko.
– Był to telewizyjny spektakl w reżyserii Andrzeja Barańskiego, z udziałem m.in. Krzysztofa Kolbergera i Jerzego Zelnika, ale ja moją scenę miałam z grającą główną rolę Krystyną Jandą. Byłam wtedy pod opieką Ogniska Teatralnego Państwa Machulskich, w którym pewnego dnia zjawiła się pani reżyser obsady, poszukująca nieco wyrośniętej dziewczynki do roli zbuntowanej nastolatki, która ucieka z domu dziecka. Dziś uznaję „Kobietę zawiedzioną” za mój aktorski debiut.
– Mieszka Pani na Grochowie…
– Urodziłam się w szpitalu na Karowej, ale całe życie, z wyjątkiem okresu studiów, mieszkałam na Grochowie i gdy z mężem podjęliśmy decyzję o kupieniu mieszkania, było dla nas jasne, że Grochów i tylko Grochów, najchętniej w starej kamienicy. Marzenia, jak widać, czasem się spełniają. Jest tu świetnie. Wspaniali sąsiedzi, wspaniały bazar, polecam Grochów każdemu!
– Jakie są Pani najbliższe plany?
– Choć znam powiedzenie „chcesz rozśmieszyć Boga – opowiedz mu swoje plany”, to plany jednak mam! Siadam z kolegami muzykami do pewnego projektu, ale na razie nie będę o tym szerzej mówić, bo dopiero powstaje scenariusz. Planuję grać z Mają Baczyńską mój monodram. Mam też nadzieję nagrywać kolejne audiobooki. Mogę się pochwalić, że jako jedyna kobieta nagrałam „Grażynę” Mickiewicza, bo dotychczas ten poemat nagrywali tylko faceci. Największym przeżyciem było dla mnie nagranie pierwszej powieści Janusza Korczaka „Dziecko salonu”. Jest to wstrząsająca powieść, którą mogę polecić każdemu, kto ma choć odrobinę zmysłu społecznego, choć ostrzegam, że zakończenie po prostu „miażdży”!
Rozmawiał Rafał Dajbor
Autor zdjęć Rafał Roślik