Morska bryza
– Witam panie Kaziu! Eustachy Mordziak uradowany, że znowu widzi pana Kazimierza Główkę, prawą rękę wyciągał na powitanie, a lewą podsuwał zgrabny zydelek, żeby gość mógł przysiąść na chwilę.
– Dzień dobry, dzień dobry. Dobrze znowu być na starych śmieciach, odpowiedział pan Kazimierz.
– Nie widziałem pana od dobrych kilku dni.
– Córka namówiła mnie na majówkę.
– Na działce?
– Nie, nad morzem.
– No to Ameryka! Już zazdroszczę.
– Między nami mówiąc nie ma czego. Po pierwsze pogoda.
– Ze trzydzieści stopni było?
– Owszem: 1 Maja 10 stopni, 2 Maja 10 stopni i 3 Maja też 10 stopni. Razem trzydzieści… Do tego wiatr! Piaskiem w oczy sypało tak, że iść się nie dało. A na kołobrzeskim molo z kolei moczyło pianą morską z fal rozbijających się o czoło mola.
– Znaczy w Kołobrzegu pan był. Powiem panu, że takie fale, morska piana i w ogóle, to też jest urok morza.
– Zgadza się, trzeba tylko mieć 50 lat mniej niż ja.
– Ale przecież Kołobrzeg ma o wiele więcej atrakcji.
– Fakt – na deptaku przed molem kręcił się King Kong jakby żywcem wyjęty z rekwizytorni Universal Pictures. Publika robiła sobie z nim zdjęcia niczym z misiem na Krupówkach.
– Każdy ma takiego misia jakiego sobie wymarzył. Za to rybki się pan najadł na pewno.
– Tak było. Nie bacząc na pogodę wziąłem wnuki za rękę i wyszliśmy pochodzić po plaży. Zimno, bo zimno, ale jodu w powietrzu pod dostatkiem. A po spacerze, co normalne: – Dziadku jesteśmy głodni. Poszliśmy na rybkę. Trzy kawałki, mini frytki i mini-mini surówka, do tego gorąca herbata – 190 złotych. Innym razem gorąca herbata i dwa ciastka – prawie stówka. W ogóle, muszę panu powiedzieć, panie Eustachy, że tego roku nad morzem „stówka” jest podstawową jednostką monetarną.
– W czasach słusznie minionych mój tata wszystko załatwiał za „pół litra” – to był wówczas podstawowy nominał.
– Dziś jest „stówka”. Znaczy jak nie masz w kieszeni ze trzech, to z wnukami nie masz po co ruszać się z domu.
– Za to gorzała nie zdrożała prawie wcale!
– Z dziećmi pójdziesz pan do knajpy?
– No, fakt.
– Ale i z tym zjawiskiem się spotkałem. W okolicy sanatorium „Bałtyk” zaczepił mnie jakiś mocno wczorajszy gość i z niejakim obłędem w oczach zapytał mnie: – ggddzie ja jeestam? – W Kołobrzegu, mówię mu. To pan nie wie?
– Panie – on na to – zapisałem się do klubu anonimowych alkoholików. Nie dość, że nie wiem z kim piję, to jeszcze nie wiem gdzie.
– To jednak jakieś atrakcje były, panie Kaziu.
– Owszem, ale biorąc pod uwagę wnuki – bardzo niepedagogiczne.
Szaser
Co tam panie na Pradze
Warszawski Lokalny Portal Informacyjny Mieszkaniec