Nasze osiedle było bardzo artystyczne

„Mieszkaniec” rozmawia z Ernestyną Winnicką, aktorką i mieszkanką Witolina.

– Jest Pani mieszkanką Witolina. Proszę wyjaśnić Czytelnikom, która to część prawobrzeżnej Warszawy? Nawet wielu rodowitych warszawiaków nie bardzo wie, gdzie umiejscowić Witolin.

– Jest to osiedle na Pradze Południe będące częścią Gocławka. Gdy się tu z mężem sprowadziliśmy, osiedle było bardzo artystyczne. Mieszkali tu m.in. Ewa Ziętek, Andrzej Malec, Gabrysia Kownacka z Waldkiem Kownackim, a nieopodal – Pola Raksa. Muszę powiedzieć, że te mieszkania pomagał artystom dostawać ówczesny minister kultury, zmarły niedawno Józef Tejchma, jedyny szef resortu kultury z czasów PRL-u do dziś doskonale wspominany przez artystów. To był człowiek, który wyszedł z ruchu studenckiego, a nie twardogłowy politruk.

– Ukończyła Pani Studio Aktorskie przy Teatrze Żydowskim, ale przez wiele lat grała Pani w innych teatrach.

– Pracowałam w Teatrze Polskim w Szczecinie, do którego poszłam jeszcze przed dyplomem. Zagrałam tam Mańkę w „Ślubie” Gombrowicza i tytułową rolę w „Yermie” Lorki. Potem występowałam w teatrze w Płocku, bo na początku nie wierzyłam, że mogłabym znaleźć angaż w Warszawie, o której marzyłam także dlatego, że pracował w niej, w Teatrze Studio, mój mąż. Na szczęście udało mi się trafić do Teatru Narodowego, do Adama Hanuszkiewicza.

– Pani kolegą był w tym zespole zmarły niedawno Emilian Kamiński…

– Cudowny kolega! Zresztą w ogóle w ówczesnym Narodowym zebrała się grupa ludzi, którzy chcieli ze sobą spędzać czas także poza teatrem. Emilian był uroczy. Miał ogromne serce, chciał i potrzebował pomagać innym. Gdy organizował u siebie w Józefowie spotkania, zawsze była świetna zabawa. Jak tam jeździliśmy po premierze, to koczowaliśmy trzy dni, pijąc wino, gadając i doskonale się bawiąc. Emilian był zawsze uśmiechnięty i radosny. Potem trochę straciliśmy ze sobą kontakt, a po latach spotkaliśmy się przypadkiem, gdy byłam w Teatrze Narodowym na „Balladynie” z Wiktorią Gorodecką. Grał w tym spektaklu także Emilian. Zapraszał mnie wtedy do Teatru Kamienica. Podziwiałam go za to, że wyczarował w środku Warszawy taką perełkę jak Kamienica. Tak go będę pamiętała.

– Po Teatrze Narodowym grała Pani w Teatrze Ochoty, a w 1993 roku zaangażowała się Pani do Teatru Żydowskiego, czyli, jak łatwo policzyć, w tym roku obchodzi Pani swoje trzydziestolecie pracy w tym teatrze, który przez te lata bardzo się zmienił. Kto wie, czy ze wszystkich warszawskich teatrów, to właśnie nie Teatr Żydowski najbardziej odmienił swoje oblicze.

– To prawda, zmiana jest kolosalna. Gdy się tam zaangażowałam, teatr wystawiał głównie żydowski folklor. Obecnie, po takich przedstawieniach jak „Dybuk” i „Golem” Mai Kleczewskiej jest to jeden z najważniejszych stołecznych teatrów, który mógłby jednak robić jeszcze więcej, gdyby miał swoją stałą siedzibę. W tymczasowej siedzibie przy ul. Senatorskiej możemy grać niewielkie obsadowo przedstawienia, ale żeby grać coś większego – trzeba wynajmować sale, a nie jest to łatwe ani tanie. Proszę zwrócić uwagę, że Teatr Żydowski wcale nie zrezygnował ze swoich wcześniejszych, muzyczno-sentymentalnych przedstawień, które wielu widzów bardzo lubi, lecz do tego dotychczasowego repertuaru dodał, dołożył inną, nową stylistykę teatralną.

 I dodajmy, że zarówno przedstawienia takich reżyserów, jak Karolina Kirsz, Wiktor Rubin czy Maja Kleczewska, jak i te utrzymane w dawnej stylistyce spektakle muzyczne z tradycyjnymi piosenkami i szmoncesami, cieszą się równym powodzeniem.

– Tak właśnie jest. Przygotowany kilka lat temu na sylwestrową „jednorazówkę” spektakl „Jak w przedwojennym kabarecie” wszedł do repertuaru, a w 2022 roku graliśmy go, znowu w Sylwestra, dwa razy i bilety sprzedały się natychmiast.

– Przygotowała Pani monodram „Balkon Gołdy” o Gołdzie Meir. Czym Panią zafascynowała premier Izraela?

– Tekst przyniósł mi Remigiusz Grzela. Przeczytałam. Porwał mnie od razu. Pokazywał postać Gołdy Meir wielowarstwowo, momentami w sposób zabawny, a momentami – ukazując tragizm jej losu. Spędziłam dużo czasu rozmawiając o niej. Dowiedziałam się, jakim była człowiekiem. Jak łączyła w sobie bycie „dobrą ciocią” z byciem twardą kobietą, która rozprawiła się z terrorystami – autorami zamachu na Igrzyskach Olimpijskich w Monachium. Była to kobieta, która wygrała wojnę Jom Kippur, ale podała się po niej do dymisji, bo stała się niepopularna, gdyż wojna pochłonęła życie wielu młodych ludzi. Uwielbiam grać to przedstawienie i serdecznie na nie zapraszam.

Rozmawiał Rafał Dajbor

Fot. z archiwum Ernestyny Winnickiej

error: Zawartość chroniona prawem autorskim!! Dbamy o prawa: urzędów, instytucji, firm z nami współpracujących oraz własne. Potrzebujesz od nas informacji lub zdjęcia? Skontaktuj się redakcja@mieszkaniec.pl
Skip to content