Ofiary cywilizacji
– Dzień dobry panie Kazimierzu… – Eustachy Mordziak potrząsał zamaszyście ręką pana Kazimierza Główki, z którym tak bardzo lubił się spotykać. Poniedziałek akurat był, bazar na pl. Szembeka jeszcze senny po niedzieli i lekko przymulony po piątkowo-sobotniej orgii zakupowej, więc obaj panowie niepopędzani ani przez klientów, ani przez przechodniów, usiedli wygodnie na ławeczce obok Eustachowego kramu z majtkami i stanikami we wszystkich rozmiarach.
– No, i co tam u pana? Jak weekend minął?
– Rodzinnie, panie Eustachy. Tak się złożyło, że jak raz w niedzielę żona okrągłe urodziny obchodziła.
– A które, jeśli wolno spytać?
– Moja żona już od jakiegoś czasu obchodzi 25 plus VAT. A ponieważ i ja swoje lata mam, to dobrze wiem, że o takie rzeczy pytać nie tylko nie wypada, ale i sensu nie ma, bo w sprawie własnej metryki kobiety nigdy prawdy nie powiedzą.
– Fakt. I ja, tak po prawdzie nie wiem, ile moja Krysia wiosen sobie liczy.
– A po co panu to wiedzieć? Nawet, jeśliby jakimś cudem się zapomniała – choć one w tej akurat sprawie nawet na łożu śmierci się nie zapominają – i powiedziała panu, że ma więcej niż pan w najśmielszych snach przypuszczał, to co panu z tego przyjdzie? Co to zmieni? Rozwiedziesz się pan z powodu, że kłamała? Nawet jak w pierwszej chwili taka myśl do głowy panu przyjdzie, to zaraz przyjdzie druga: jak to wszystko teraz dzielić? I czy ja mam do tego głowę?… W końcu machniesz pan ręką i jeszcze sam z siebie powiesz: ślicznie dziś wyglądasz kochanie…
– Święta słowa, panie Kaziu. Święte słowa. Tylko cholerka one to samo mogą o nas powiedzieć. My we własnych oczach jesteśmy na ogół zbiorem samych cnót, ale one widzą to nieco inaczej. Zwłaszcza jak gość młodzieżowego łowcę serc udaje, choć z daleka naftaliną mocno zalatujący jest.
– I każden myśli, że tej farby na łbie nic a nic nie widać, i że jak kobita na niego spojrzy, to od razu kolana się jej ugną, a nawet trochę na boki rozjadą…
– Ze śmiechu chyba… Bo taki gość śmieszny jest, jak nie przymierzając oficer w gaciach, albo siodło na dżokeju… Ale jak już o śmiechu mówimy, to powiem panu, że nikt nie potrafi tak boleśnie ukłuć męskie ego jak kobiety. Na przykład taki dowcip słyszałem: Mąż zwraca się do żony znad gazety:
– Kochanie! Właśnie przeczytałem, że podczas seksu mężczyzna spala tyle kalorii, co przebiegając dziesięć kilometrów!
– No to jesteś mistrzem świata! Dziesięć kilometrów w dwie i pół minuty!… Moja kuzynka, jak to usłyszała, to przez pół godziny nie mogła opanować śmiechu, a jej mąż przeciwnie.
– No, bo i z czego tu się śmiać, powiedzmy sobie. Coraz częściej jesteśmy ofiarami cywilizacji. Człowiek musi zasuwać, cały czas kombinować jak wyjść na swoje, tak, że dużo czasu na te biegi nie zostaje. A jak już nie ma wyjścia i musi wystartować, to chciałby dobiec do mety jak najszybciej… A tam one już czekają z tym swoim sarkazmem…
– Jak ta przy barze, która odwróciwszy się do nieznajomej towarzyszki, mówi do niej: – Kochana! Jeśli spotkasz faceta, który jest mądry, przystojny, wykształcony, ma dobrą pracę, jest wierny, cierpliwy, zaradny, dowcipny, dobry w łóżku, kocha dzieci i zwierzęta, szanuje kobiety i nie widzi świata poza tobą, to odstaw drinka i idź do domu.
Szaser