Osocze mogą oddać tylko panowie
Zachorował na COVID-19 na początku epidemii w Polsce. Wyzdrowiał i jako jeden z pierwszych oddał osocze. Rozmowa z Michałem Dybowskim o tym, co go zaskoczyło w chorobie i dlaczego tak ważna jest decyzja o zgłaszaniu się ozdrowieńców do oddawania osocza.
Poluzowanie obostrzeń, wakacje – wielu z nas zapomniało o tym, że wciąż na świecie umiera wiele osób z powodu pandemii. Sytuacja wydaje się opanowana, jednak specjaliści ostrzegają, że przed nami kolejna fala zachorowań. Niemal codziennie słyszymy o nowych ogniskach koronawirusa, jednak te informacje zdają się ginąć pomiędzy innymi doniesieniami. Niestety, ta sytuacja już wkrótce może się zmienić, jeśli nie zachowamy podstawowych zasad: dystansu i noszenia maseczek.
Jedną z osób, która zachorowała na koronawirusa był Michał Dybowski – z gorączką, kaszlem i dusznościami poszedł do lekarza, nawet nie przypuszczając, że może chodzić o COVID-19.
– Jaka była Pana reakcja na diagnozę?
– Poczułem: dobrze, że zachorowałem tak wcześnie, na początku rozwoju pandemii, zanim w szczycie zachorowań byłbym narażony na brak dostępu do służby zdrowia, tak przecież było we Włoszech. Pomyślałem, że trzeba to przejść, uodpornić się i nie przejmować.
– Który z objawów był najcięższy?
– Problemy z oddychaniem dały mi kilkukrotnie uczucie niepewności. Na szczęście występowały one najkrócej, bo około 5 godzin w dniu, kiedy poinformowałem o moim zdrowiu (za namową lekarza rodzinnego) swoją stację sanitarno-epidemiologiczną.
– Czy tak wyobrażał sobie Pan przebieg choroby?
– Nie miałem żadnych oczekiwań. Tak naprawdę wiedziałem z doniesień prasowych i medialnych, że każda osoba przechodzi tę chorobę indywidualnie. Bardzo zaskoczyło mnie jednak to, że w dobę po pierwszych objawach, kiedy wykonano mi RTG płuc, były już w nich widoczne zmiany. To było szokujące.
– Odczuwa Pan jeszcze jakieś skutki zachorowania?
– Minęły ponad trzy miesiące od drugiego wyniku negatywnego i na szczęście nie odczuwam żadnych „pozostałości” po COVID-19. Najdłużej powracał do normy zmysł węchu i smaku. To było bardzo uciążliwe przez ponad miesiąc.
– Myśli Pan, że szczepionka rozwiąże problem pandemii?
– „Kosmos nie znosi próżni”, więc czy chcemy, czy nie, zawsze będzie ktoś, kto chce żyć i chronić życie swoich najbliższych. Szczepionka może być jedną z dróg, którą powinno się rozważać. Ważne jest, by się nie spieszyć z jej wprowadzaniem bez gruntowych testów i badań. Oczywiście spodziewam się sytuacji, w której szczepionka będzie tylko działać w obrębie wybranego wirusa, a nie jego przyszłych mutacji, ale wszystko jest dla ludzi, w tym również szczytna idea medycyny.
– Czuje się Pan uodporniony na koronawirusa?
– Absolutnie. Mam pewność, że na obecny szczep jestem odporny. Czy na jego przyszłą wersję? Hmm. Częściowo. Ale przejście choroby dało mi poczucie (być może złudne), że nawet jeżeli pojawi się kiedyś SARS-CoV3/4/5, to dzięki tej chorobie i stworzonej odporności, mam szansę przejść taką kolejną infekcję lżej lub zupełnie bez konsekwencji.
– Jako jeden z pierwszych oddał Pan osocze. Dlaczego?
– Pojawiła się myśl, że gdyby moi rodzice potrzebowali takiej pomocy, która może przedłużyć im życie do czasu, aż zaczną działać inne leki, to chciałbym im to zagwarantować. Oczywiście nie chodzi tylko o nich, ale o wszystkich tych, których życie niejako jest już na krawędzi. Przeciwciał nie da się na razie stworzyć sztucznie, leki potrzebują czasu, by zaczęły działać i niwelować konsekwencje występowania tych chorób współistniejących. Bez tego ludzie po prostu umierają. Ponadto wiem, że moje osocze posłuży do badań naukowych, do prac nad stworzeniem prototypu leku, badań klinicznych i całego spektrum analiz, które bez takiego materiału nie mogą pchnąć medycyny do przodu. Kiedyś medycyna rozwijała się dzięki wojnom, teraz taką bitwę toczymy z wirusem….
– Jaka jest procedura związana z oddawaniem osocza?
– To dość czasochłonny proces w porównaniu z oddawaniem krwi. Szczególnie, że ja robiłem to po raz pierwszy, nie będąc wcześniej krwiodawcą. Najpierw jest rejestracja, wywiad lekarski, ankieta, badania krwi, badanie lekarskie z pomiarem ciśnienia – procedura formalna. Później zostałem podłączony do maszyny, która kalibruje, ocenia zdolności oddawania krwi do odwirowania osocza i określa czas trwania całej procedury. U mnie zajęło to za pierwszym razem 23 minuty, a za drugim 37. Od czego to zależy? Od miliona czynników, więc ciężko to opisać. Maszyna, po zakończeniu napełniania układu separacji, zaczyna pobierać krew w ilości 150-200 ml, odwirowuje osocze i oddaje krew tą samą igłą do żyły i tak, aż w sumie przerobi około 2000 ml krwi, zwracając około 1550 ml, separując 400 ml osocza, a 50 ml zostaje na straty w przewodach wirówki. Za każdym razem, kiedy krew jest pobierana, należy ściskać piłeczkę, a kiedy maszyna krew zwraca – rozluźnić rękę. Przed każdym oddaniem osocza pacjent dostaje kubeczek z wapnem do stworzenia nadmiaru, gdyż wraz z osoczem zostaje go pozbawiany. Na koniec słodka nagroda w postaci czekolad.
– Jak zachęciłby Pan innych do oddawania osocza?
– Przede wszystkich w grę wchodzą tylko mężczyźni, gdyż kobiety nie mogą brać udziału w tym przedsięwzięciu. Dlatego też panom polecam to doświadczenie nie tylko ze względu na czekoladę i świetną atmosferę, ale dlatego, że tylko oni mogą pomóc uratować życie matkom, ojcom, dziadkom, babciom. Bez ich osocza ludzie na razie nie przeżyją. Jeżeli kiedykolwiek, ktokolwiek myślał, nawet egoistycznie o tym, że może zrobić coś niesamowitego, co zapisze się na kartach historii świata i trafi do panteonu bohaterów w dobie COVID-19, to teraz ma szansę. To osocze może być potrzebne nie tylko obcym. Być może komuś z naszej rodziny, a może nawet nam samym, gdyby się okazało, że jednak ten wirus potrafi ponownie zaatakować…. Fajnie by było mieć zapas w lokalnej stacji krwiodawstwa. Poza tym może się też przyczynić do tego, że szybciej i lepiej powstaną leki, które nas ochronią i COVID-19 stanie się kolejnym przeziębieniem, który leczy przysłowiowy „paracetamol”.
Rozmawiał Michał Kaczorowski