Parkingowe błędne koło – ciąg dalszy
Karać, czy nie karać – oto jest pytanie! Iście hamletowski dylemat targa funkcjonariuszami stołecznej Straży Miejskiej…
W jednym z ostatnich „Mieszkańców” opisaliśmy kilka rażących przypadków niezgodnego z przepisami prawa parkowania aut. Jednak życie pisze dalszą historię „Parkingowego błędnego koła”…
Do tej pory bardzo trudno było ukarać kierowców, którzy parkowali samochody niezgodnie z prawem na terenach zielonych. Na miejskich trawnikach, łączkach, skwerach i polankach. Funkcjonariusze stołecznej Straży Miejskiej tłumaczyli, że kierowane w tego typu wykroczeniach sprawy do sądów były z reguły umarzane, gdyż… trudno było udowodnić trwałe zniszczenie trawnika. Tę linię sądowego orzecznictwa potwierdzała też policja. A mieszkańcy bezsilnie i bezradnie przyglądali się autom zaparkowanym na trawnikach. Ale to się zmienia – Straż Miejska poinformowała o rozpoczęciu totalnej walki z opisywanym procederem! Hasłem przewodnim jest „Stop parkowaniu na trawnikach!”.
Złośliwi mówią, że ta akcja wcale nie wynika z dbałości o publiczne, zielone mienie, ale z tego, że Straży Miejskiej „skróciły się” dochody… Że, po likwidacji fotoradarów, funkcjonariusze w inny sposób próbują załatać finansową dziurkę w stołecznych dochodach. Ale oficjalnie, oczywiście, uzasadnienie jest bardzo prospołeczne i ekologiczne. – Ze względu na postępującą degradację trawników i brak reakcji ze strony części kierowców podjąłem decyzję o zaostrzeniu działań w tym obszarze – argumentuje Zbigniew Leszczyński, komendant stołecznej Straży Miejskiej. – Nie tylko częściej będą kontrolowane miejsca, w których kierowcy notorycznie pozostawiają samochody na trawnikach, ale również podejmowane będą czynności wobec tych, którzy samochody zostawili na tzw. klepiskach. Kierowcy będą surowo karani.
Z redakcyjnej korespondencji dotyczącej tego tematu wybraliśmy jeden przykład, który dzisiaj upubliczniamy. Bolesny tym bardziej, gdyż odnoszący się do Parku Polińskiego. „W nawiązaniu do Państwa publikacji, chcę się podzielić fotografią z Parku Polińskiego, gdzie kierowcy zrobili sobie skrót z ul. Szaserów do Nizinnej oraz parking na trawce. Chodnik tego nie wytrzymał i trawnik także…” – pisze Czytelnik z Grochowa i prosi o interwencję.
Tę sprawę skierowaliśmy do dzielnicowego Ratusza Pragi-Południe. Skomentował ją rzecznik prasowy urzędu, Jerzy Gierszewski: „Widzimy potrzebę zbudowania w tym miejscu ulicy. Sprawa jest nam znana. Jednak najpierw chcemy uzyskać akceptację okolicznych mieszkańców dla wariantu budowy ulicy od Nowonizinnej do Prochowej. Co ważne – bez przejazdu na Szaserów. Wtedy też przywrócimy chodnikowi właściwy stan”. Hmm.., niby logiczny sposób rozumowania, ale z drugiej strony, to co będzie, jeśli okoliczni mieszkańcy nie wyrażą oczekiwanej przez Ratusz akceptacji… Będzie można nadal niszczyć trawnik i chodnik???
Akceptacji okolicznych mieszkańców na pewno nie uzyskała pobłażliwość służb w innym, opisywanym przez nas przypadku – trawnika na wysokości ul. Grenadierów 10.
Tu sytuacja jest zgoła kuriozalna. Mniej więcej wygląda to tak, że na środku trawnika znajduje się niewielki asfaltowy placyk, na którym trzech kierowców zrobiło sobie prawie prywatny parking. Oczywiście, każdego dnia, aby dojechać na ten placyk, kierowcy muszą przejeżdżać trawnik. Postawa wybitnie naganna i niezgodna z prawem. Wydaje się, że odpowiednie służby (policja, Straż Miejska) winny reagować natychmiast, a kierowcy tych aut każdego dnia winni odbierać mandaty. A akurat w tym przypadku, co wzbudziło jeszcze większe zainteresowanie sprawą okolicznych mieszkańców, warto wziąć pod uwagę, że pod rozjeżdżanym trawnikiem znajduję się kilkanaście studzienek z miejską infrastrukturą i tragedia wisi na przysłowiowym włosku. Obydwa te przypadki szczególnie polecamy naszym stołecznym funkcjonariuszom w ramach akcji „Stop parkowaniu na trawnikach!”