Piękno w zamkniętym świecie…
Jak jest w Polsce, w Warszawie wszyscy wiemy, ale to co dzieje się na drugim końcu świata, to często niewiadoma i zasłyszane z plotek informacje. Nam udało nam się porozmawiać z aktorami Mam Teatr, którzy właśnie – z przygodami – wrócili z Australii, zamkniętej, ale niezmiennie pięknej. Specjalnie dla czytelników “Mieszkańca”: Marzanna Graff i Aleksander Mikołajczak.
– Czekaliśmy na Waszą premierę nowej komedii „Poślubieni Pogubieni” ale nie zanosi się na otwarcie teatrów. Zobaczyli ją widzowie w Australii. Tam życie biegnie normalnie?
– Na razie tylko Australia zobaczyła tę sztukę . Mieliśmy – w tym szalonym świecie – dużo szczęścia bo udało nam się być w Adelajdzie, Melbourne, Sydney i tam grać nasze spektakle przy pełnych salach. Dopiero w Perth zmieniła się sytuacja. Nie od razu. Powoli, stopniowo zaczął się pojawiać lęk. Najpierw większe zakupy u ludzi, potem zamknięcie klubów i kościołów (odwołane Msze Św.), a wreszcie z 22 na 23 zmienił się zupełnie świat w Perth.
– Zmienił?
– Zamknięte… wszystko chyba.
– Jak w Polsce?
– I tak i nie. Zauważcie, że w Australii jest ogromny teren, z czego każdy prawie ma blisko na plażę. Jest słońce (powyżej 30 w cieniu). Do tej pory od rana całe życie toczyło się w kawiarnianych ogródkach i na plaży. Były dzielnice, gdzie zawsze był gwar, pełno ulicznych grajków… Nagle to wszystko zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Puste ulice, zamknięte kawiarnie i restauracje. Nawet plaże.
– Jak to plaże?
– Tak, w jednej chwili przyjechały samochody z palikami i taśmami, panowie w kamizelkach i z krótkofalówkami zamknęli i ogrodzili wszystko. Zamknęli i już.
– To chyba dobrze. Tak należy.
– Zgadza się. My też tak uważamy. Trzeba zadziałać szybko aby ratować zdrowie, ale nie zmienia to faktu, że nagle pojawił się apokaliptyczny widok pustego świata bez ludzi. Zobaczyliśmy takie obrazki: ulicą, po której zawsze jeździ mnóstwo samochodów porusza się chłopiec na deskorolce. Słychać jak kółka deski hałasują po asfalcie. Jest sam. Nie ma samochodów, pieszych. W tej ciszy tylko on i hałas deski. I jeszcze ptaki i zwierzęta…
– Brzmi ciekawie i… strasznie
– Przed jednym z klubów gdzie zawsze było gwarno, teraz na trawie leży wiele kangurów, na plaży gdzie jest pełno knajpek i mewy kradły jedzenie, widać tylko mewy i kruki bijące się o resztki jedzenia, które ktoś zostawił… Oglądaliśmy to wszystko wczesnym rankiem podczas marszobiegu…
– A co z Waszym powrotem?
– To dłuższa historia. Mieliśmy bilety na 1 kwietnia. Cały czas zapewniano nas, że lecimy. Nagle w nocy odwołano loty. Po panice i szukaniu innych rozwiązań, udało nam się kupić nowe bilety. Najpierw kupiliśmy bilet z Bali do Warszawy w ramach „Lot do domu” na 26 marca, a potem szukaliśmy lotu na Bali. Udało się, ale radość była krótka. Zadzwonili do nas z linii indonezyjskich, że na Bali są zmiany i musimy mieć wizę. „Jaką wizą, przecież nie chcemy wychodzić poza lotnisko. Mamy 3 godziny na przejście z jednego lotu na drugi” Nic to nie dało. Jest zagrożenie epidemiologiczne i trzeba mieć wizę. Czasu mało, więc szybko do konsulatu Indonezji. Tłumy ludzi i rozmowa z pracownikiem konsulatu przez zamkniętą furtkę. Dzięki wsparciu polskiego konsula w Perth udało się wejść do środka. Tam dowiedzieliśmy się, że mamy 1,5 godziny na złożenie papierów w tym zdjęć, zaświadczeń od lekarza, że jesteśmy zdrowi… W zamkniętym mieście, gdzie trudno znaleźć coś działającego?
– Jednak udało się
– Dzięki pomocy przyjaciół, ale i tak nie było łatwo. Po złożeniu wszystkich papierów, zrobieniu opłat, powiedzieli nam, ze mają 5 dni na odpowiedź. Jak pięć dni!? Za półtora dnia mamy lot!
– I znów się udało.
– Znów pomoc przyjaciół, interwencje… udało się.
– Teraz kwarantanna
– Tak, ale w domu. Tęskniliśmy już bardzo. Martwimy się jak wszyscy. To przecież objęło cały świat.
– Premiera w Polsce odwołana…
– Skąd! Przeniesiona. Tylko przeniesiona. Wierzymy, że niedługo podamy Wam nową datę. Przecież w końcu musi być normalnie!