Poczcie Polskiej wdzięczny Naród
Gdy pan Kazimierz Główka usiadł obok swojego kolegi, kupca na bazarze Szembeka, Eustachego Mordziaka, ten od razu zauważył, że prawa noga pana Kazimierza drga nerwowo, i że w żaden sposób pan Kaziu nie może jej opanować.
– Co się dzieje? Zdenerwowany pan jakiś, czy mi się zdaje?
– A daj pan spokój! Cały się trzęsę.
– A co, za przeproszeniem, jest przyczyną?
– Poczta! Było tak: jesteśmy z żoną w domu. Wie pan – upały były, lepiej, żeby takie „nastolatki” jak my nie pałętały się po mieście. Mimo to, rutynowo, jak co dzień, zajrzałem do skrzynki na listy. Tam awizo! „Paczka niestandardowa”.
– Słyszałaś jakiś dzwonek? – pytam żony.
– Nie. A dzwonił?
– No, nie dzwonił, ale był.
– Kto?
– Listonosz.
– Niemożliwe, listonosz by zadzwonił…
Następnego dnia poczłapałem na pl. Szembeka. Odczekałem dobre pół godziny. Okazało się, że przyszła książka, którą żona zamówiła. Zapakowana tak, jak poczta wymaga – znaczy wyglądała, jakby tam były co najmniej ze dwie książki.
– Proszę pani, mówię do urzędniczki, dlaczego listonosz nie zadzwonił, byliśmy obydwoje w domu.
– Bo on w ogóle takich paczek nie zabiera z poczty, tylko same kwity awizo. Nie dostarczamy paczek niestandardowych.
– To fajna poczta, próbuję żartować. I łaskawa. Mogliście przecież wpaść na pomysł, żeby centralny skład paczek był w Radomiu. Z Radomia też klient musiałby jakoś sobie paczkę odebrać.
– To nie moja sprawa, takie mamy procedury…
„Procedury” – magiczne słowo III RP. Tłumaczy wszystko, każde lenistwo, każdy kant dokonywany na obywatelu – kliencie, pacjencie, petencie. Czasem odnoszę wrażenie, że w Polsce z powodu nieudzielenia pomocy można umrzeć na schodach szpitala pod warunkiem, że pomocy nie udzielono zgodnie z procedurami. Wtedy wszyscy są w porządku: szpital, lekarze i nieboszczyk. Największa głupota, podłość i lenistwo skryje się za tym słowem.
– Ojciec zawsze powtarzał: „Jak chcesz zrobić sobie tatuaż, to zrób go w jakimś mało istotnym miejscu”. Dlatego zrobiłem go sobie w Radomiu…
– Co?
– Nic, tak mi się ten Radom skojarzył. Faktycznie, coś w tym jest, co pan opowiada.
– Ale powiem panu, panie Eustachy, że to ma i dobre strony, bo wystarczy, że ktoś coś odruchowo zrobi z dobrego serca i wdzięczność sobie może zaskarbić dozgonną. A jeśli znajdzie się taki, co zrobi dobry uczynek nie tylko z dobrego serca, ale w wyniku posiadania rozumu, poczucia obowiązku i zwykłej współodpowiedzialności za los drugiego człowieka, to od razu jest bohaterem.
– Prawda. Jak tych dwoje młodziaków – on marynarz, ona celniczka, którzy ludzi na Pomorzu spod powalonego przez wicher lasu ratowali. W telewizji ich pokazywali we wszystkich dziennikach. Jak jakąś panią premier, albo pana Antoniego.
– Wdzięczność, panie Eustachy, też czasem kłopotliwa jest.
– Nie rozumiem.
– To jest tak, jak z doktorem Rabinowiczem, słynnym w całej Odessie. Pewnego dnia zapukał do jego gabinetu obywatel Kohn. Lekko uchyla drzwi i zgięty w pół, od progu szepcze:
– Przepraszam panie doktorze, że ja tak bez kolejki, ale ja tylko chciałbym wyrazić panu doktorowi wdzięczność…
Doktor Rabinowicz w ogóle nie kojarzył człowieka…
– A tę wdzięczność, to pan, że tak powiem wyraża, jako pacjent, czy może jako spadkobierca?…
Szaser