Potęga słowa
– Długo pana nie było. Zacząłem się martwić… powiedział Eustachy Mordziak podsuwając panu Kazimierzowi Główce jego ulubiony zydelek. Sprzedawca damskiej bielizny na bazarze na pl. Szembeka i klient tutejszy, Kazimierz Główka, emeryt, zawsze lubili ze sobą rozmawiać.
– Tyle wokół się dzieje panie Kaziu.
– Powiem panu, że dotknęło nas to poniekąd osobiście.
– Jak to?
– Wracaliśmy z działki…
– Już? Z działki? Przecież zima jeszcze.
– Owszem, ale pojechaliśmy domek przewietrzyć. Niech pan sobie wyobrazi, że forsycja zaraz listki puści.
– Pamiętam takie lata, kiedy Wielkanoc w śniegu była, a nawet Wyścig Pokoju.
– Prehistoria, panie Eustachy. Dziś takich wyścigów już nie ma, a za naszej młodości fascynowała się nim cała Polska.
– „Tu helikopter, tu helikopter” – pamiętam.
– Kogo dziś obchodzą transmisje radiowe? Każdy ma komórkę w kieszeni i w każdej chwili, w dowolnym miejscu, może wszystko usłyszeć, a nawet zobaczyć.
– To były czasy, co nie?
– Różne, powiedzmy sobie szczerze. Było wesoło, zabawnie, ale ponuro też. I to nie raz. Człowiek był młody, chciał żyć i cieszyć się życiem. Choć faktycznie dostęp do informacji był – jakby to powiedzieć – upaństwowiony. Było jedno radio, potem jedna telewizja. Gazet było co prawda sporo, ale jakby jedno we wszystkich się czytało.
– Ale informacja nadal jest ważna panie Kaziu.
– Prawda, jednak ciągle najważniejszy jest własny rozum. Gdy wracaliśmy z działki natknęliśmy się na blokadę rolników. Człowiek całym sercem jest z nimi, ale gdy się ich dłużej posłucha… Kiedyś było tej informacji za mało, dziś jest jej tyle, że ludzie w niej toną. Siłą rzeczy wielu zapamiętuje zdania najprostsze, hasła, a nie myśli. Ani się spostrzeże, a posługuje się nimi, jak własnymi. Efekt jest taki, że choć rolnicy z PiS-em figlowali osiem lat, to gdy okazało się, że są w ciąży, alimentów domagają się od Tuska. Informacja, panie Eustachy, jest jak brzytwa – można się gładko ogolić, ale też można się mocno pokaleczyć. Słowa bowiem potrafią żyć własnym życiem i jeśli ktoś ich użyje nieporadnie, to umarł w butach, że tak powiem. A propos – taki anons widziałem na bramie pewnego szpitala: „Wjazd i wejście na teren szpitala od strony cmentarza na wysokości krematorium”…
– Ktoś chciał dobrze, a wyszło jak wyszło. Jak to u nas…
Szaser
Co tam panie na Pradze
Warszawski Lokalny Portal Informacyjny Mieszkaniec