Praga Południe i Saska Kępa jest kobietą!
Czy Saska Kępa to Pani rodzinna dzielnica?
Moi rodzice, aktorzy Halina Dunajska i Marian Łącz mieszkali na Saskiej Kępie bardzo długo, natomiast ja urodziłam się w szpitalu przy ulicy Karowej i pierwsze lata życia spędziłam na Starym Mieście. A teraz, od wielu już lat, mieszkam w domu, któremu moja mama poświęciła całe swoje życie, zabiegając, by krok po kroku wykwaterowywać z niego lokatorów, by mógł to być nasz rodzinny dom. Chociaż część mojego serca pozostało na Starym Mieście, to Saską Kępę bardzo pokochałam i muszę się pochwalić, że zostałam przez pana burmistrza Pragi Południe wybrana na ambasadorkę tej dzielnicy, w myśl słów: „Praga Południe i Saska Kępa jest kobietą” umieszczonych na plakacie. Miałam do tego plakatu specjalną sesję zdjęciową w Promie Kultury. Odbyła się także uroczystość nadania mi tytułu ambasadorki, z czego jestem bardzo dumna, tym bardziej, że to tytuł dożywotni.
A czy jest coś, co Panią w Saskiej Kępie drażni?
Mieszkańcy Saskiej Kępy są znani z tego, że ile ulic, tyle rozmaitych głosów w różnych dyskusjach. Problemem numer jeden jest parkowanie. Ostatnio pojawiły się parkomaty i rozbieżność wystąpiła nawet w mojej rodzinie – ja byłam za, a syn zdecydowanie przeciw. Trzeba zwrócić uwagę, że Saska Kępa to dzielnica przedwojennych domów, budowanych bez garaży i bez przynależnych im miejsc parkingowych. Dziś w tych domach często mieszczą się przedszkola czy szkoły językowe, które nie mają tym samym ani jednego swojego miejsca parkingowego. Druga sprawa to fakt, że ulica Francuska jest pełna kawiarni i ściąga ludzi z całej Warszawy i spoza Warszawy i nikt tam nie ma gdzie pozostawić auta, za to sypią się mandaty. Wreszcie – jest to dzielnica ambasad i konsulatów. A więc powinna być w jakimś sensie reprezentacyjna. Tymczasem stan jezdni i chodników na Saskiej Kępie jest okropny. Ja na przykład wyremontowałam chodnik przed swoją posesją na własny koszt bo się bałam, że jeśli ktoś się tu wywróci i połamie, to do końca życia będę mu płacić odszkodowanie.
Pani ojciec, Marian Łącz, był w pewnym okresie swojego życia zarówno czynnym zawodowo piłkarzem, jak i czynnym zawodowo aktorem. Dziś – chyba byłoby to nie do pogodzenia.
Wtedy także nie było to łatwe. To jest zresztą ewenement na skalę światową – co zauważył jeden z dziennikarzy sportowych – żeby tak bramkostrzelny piłkarz, grający w najlepszych drużynach (występował przecież w Polonii Warszawa, gdy ta drużyna zdobywała Puchar Polski i tytuł Mistrza Polski) oraz na środku ataku w reprezentacji narodowej Polski, mistrz had-tricków, skończył państwową szkołę teatralną i dostał angaż do uznawanego wówczas za jeden z najlepszych teatrów w naszym kraju, Teatru Polskiego w Warszawie, pod dyrekcją Leona Schillera. To trochę tak, jakby teraz Robert Lewandowski ukończył studia aktorskie i dostał angaż w Teatrze Narodowym. Któregoś dnia, tata, z powodu meczu, spóźnił się do teatru. Wtedy dyrektor powiedział mu wprost: „Panie Łącz, albo piłka, albo teatr”. A ponieważ tata był już wtedy po trzydziestce i miał świadomość, że kariera sportowa siłą rzeczy zbliża mu się do końca – wybrał aktorstwo. Wcześniej zaś schodził z boiska w brawach kibiców, którzy doskonale wiedzieli, że kończy mecz, bo musi jechać do teatru.
A Pani jest kibicką?
Od dzieciństwa. Tak, jak u młodych dziewczyn w pokojach wisiały plakaty z Andrzejem Łapickim, czy Alainem Delonem, tak u mnie – z Włodzimierzem Lubańskim. Do dziś bardzo interesuję się piłką nożną.
Przejęła Pani po tacie jeszcze jedną pasję – wędkarstwo.
Mój ojciec był człowiekiem bardzo związanym z naturą i wolał wakacje w namiocie niż w eleganckim hotelu. Takie samo podejście do urlopów miał mój mąż, Krzysztof Chamiec. Któregoś dnia redakcja „Tele-Tygodnia” zwróciła się do mojej agencji artystycznej, żebym jako organizatorka imprez – czym się zajmuję od lat – zorganizowała zawody wędkarskie aktorów. Koledzy – Jurek Turek i Marian Glinka – uradzili, że zawody te powinny mieć jako patrona Mariana Łącza. Rok do roku, poza Turkiem i Glinką, pojawiali się także Witold Pyrkosz, Bogusz Bilewski, Ignacy Gogolewski i wielu innych, a jako goście specjalni – redaktor Andrzej Turski i profesor Zbigniew Religa, którego żona, syn i wnuk do dziś pojawiają się na zawodach. Ignacy Gogolewski wygłosił kiedyś wspaniałą mowę podkreślającą, że te zawody doskonale integrują środowisko. Oczywiście są też wędkujące kobiety – Iza Trojanowska, czy Olga Borys. Są też z nami Tomasz Stockinger, Karol Strasburger, Marian Opania, Krzysztof Daukszewicz, a także piosenkarze – Szymon Wydra, Rafał Brzozowski czy Maryla Rodowicz.
Dla wielu widzów jest dziś Pani przede wszystkim Gabrielą Wilczyńską z „Klanu”
Ostatnio miałam w „Klanie” bardzo ciekawy i kontrowersyjny wątek – w granej przeze mnie Gabrieli zakochał się trzydziestoletni trener tenisa – grał go Piotr Wątroba; muszę tu jeszcze dodać, że Gabriela jest nieco młodsza niż ja, ale był to jednak wątek zakochania się młodego mężczyzny w znacznie starszej kobiecie. Wątek wzbudził zainteresowanie i moim zdaniem miał wielkie społeczne znaczenie, bo sytuacja, w której starsza kobieta spodoba się młodszemu mężczyźnie wciąż budzi drwiny i niechętne komentarze. A nie powinno tak być.
Od lat nie widać Pani na ekranach nigdzie poza „Klanem”…
Nie jestem w żadnej agencji, za to mam swoją Agencję Artystyczną „Laura” organizującą różnorodne imprezy i pokazy mody, właściwie bez przerwy jeżdżę po całej Polsce ze swoimi programami. To nie jest tak, że chodzę na castingi i nikt mnie nie wybiera, ja nie chodzę na castingi bo po prostu nie mam czasu. Występuję ze swoimi recitalami piosenki literackiej, gram w „Klanie”, prowadzę trzy teatry amatorskie, piszę książki dla dzieci, jeżdżę na spotkania autorskie i wielkie koncerty z orkiestrą Impressione Mileny Lange. Mam więc dużo pracy, która przynosi mi wiele radości.
Z Laurą Łącz, aktorką i mieszkanką Saskiej Kępy rozmawiał Rafał Dajbor
Foto z archiwum Laury Łącz
Laura Łącz
gazeta Mieszkaniec