Stanisław Banasiuk
„Mieszkaniec” rozmawia ze Stanisławem Banasiukiem, aktorem i mieszkańcem Wesołej.
– Od jak dawna jest Pan mieszkańcem Wesołej?
– Mieszkam tu od 1983 roku, jeszcze od czasów, w których Wesoła nie była dzielnicą Warszawy, tylko osobnym miasteczkiem.
– Nie przeszkadza Panu, że Wesoła leży niemal dwadzieścia kilometrów od centrum Warszawy?
– To nie wada, ale walor Wesołej. W Wesołej drzew jest więcej niż ludzi, niż samochodów, więcej niż zanieczyszczających powietrze kominów. Dzięki Szybkiej Kolei Miejskiej i wspólnemu biletowi z Kolejami Mazowieckimi dojazd do centrum Warszawy jest szybki. Teraz co prawda, z powodu budowy tunelu pod torami w Sulejówku, są pewne utrudnienia, ale sprawnie kursują autobusy zastępcze. Zresztą cóż to jest dwadzieścia kilometrów. To żadna odległość. Cieszę się, że mieszkam w tej najstarszej, historycznej części Wesołej. Inne jej osiedla, takie jak Stara Miłosna, wyrastały na moich oczach, ale niespecjalnie podobał mi się pomysł wstawiania blokowisk w środek lasu.
– Po studiach aktorskich występował pan w teatrach wrocławskich…
– Szkołę teatralną ukończyłem w Warszawie. Panowało wówczas przekonanie, że zaraz po studiach trzeba grać jak najwięcej dużych, głównych ról, a to może młodemu absolwentowi zapewnić teatr pozawarszawski. Jechałem do Wrocławia w przekonaniu, że będę tam grał przez rok. Trafiłem do Teatru Polskiego, do dyrektora Piotra Paradowskiego. Teatr Polski we Wrocławiu obchodził wtedy jubileusz 40-lecia i dyrektor z tej okazji postanowił wesprzeć zespół młodymi aktorskimi siłami, a szkoła aktorska we Wrocławiu jeszcze wtedy nie istniała. Z Teatrem Polskim współpracowali wybitni reżyserzy, tacy jak Henryk Tomaszewski czy Tadeusz Minc. Warunki dla młodego absolwenta były wręcz wymarzone.
– A co Pana skłoniło, by zostawić Wrocław i przenieść się do Warszawy?
– Jak mówiłem – jechałem do Wrocławia z myślą, że spędzę tam rok. Spędziłem w końcu osiem lat – cztery w Teatrze Polskim i cztery w Teatrze Współczesnym u Kazimierza Brauna. Wyjeżdżaliśmy z wieloma spektaklami na Zachód – do Irlandii, do Hiszpanii, do Grecji, do Niemiec – także w czasie stanu wojennego, co było ewenementem. A do Warszawy wróciłem, bo jednak „wiadoma rzecz – stolica, a Warszawa da się lubić”. Tu zawsze dzieje się najwięcej, także dla aktorów. Dostałem angaż w Teatrze Narodowym, co było moim marzeniem. Do tego właśnie kończyła się budowa mojego domu w Wesołej, budowa, w której oczywiście wspierała mnie rodzina.
– Cieszy się Pan, że Pana syn Mateusz poszedł w Pana ślady?
– Cieszę się, ale uczciwie powiem, że nie popychałem go w tym kierunku. To jego własny, osobisty i przemyślany wybór. Syn jest w tej chwili na fali, udało mu się świetnie odnaleźć na trudnym rynku filmowym i telewizyjnym. Chętnie bym opowiedział co syn porabia, ale… sam nie do końca wiem, dlatego że dziś udział w wielu projektach wiąże się z podpisaniem klauzuli poufności.
– Pana także wciąż można zobaczyć w nowych rolach filmowych, serialowych, ale i teatralnych.
– Zapraszam publiczność do Domu Kultury Świt przy ul. Wysockiego na przedstawienie muzyczne w reżyserii Marysi Seweryn zatytułowane „Edith i Marlene”. Niestety jest pewien kłopot. Siedmioro aktorów, troje muzyków, znakomita scenografia i kostiumy, a to kosztuje, dlatego bilety muszą kosztować aż 120 złotych. Wiem, że jest inflacja i portfele widzów bardzo się „odchudziły”. Trochę się martwię o ten spektakl, jak długo damy go radę grać w tej sytuacji. Cały czas związany jestem z Teatrem Capitol, w którym gram w spektaklu „Alibi od zaraz”, oraz w projektach „Tuwim” i „Brzechwa”. A przygotowuję rolę w komedii „Lepsza” Jerzego Szczudlika w Teatrze Miejskim w Lesznie. Bardzo mnie cieszy farsa polskiego autora, bo dotychczas w naszym teatrze graliśmy farsy albo francuskie, albo angielskie. Reżyseruje Dariusz Taraszkiewicz, a grają: Ewa Kuklińska, Tatiana Sosna-Sarno i ja.
– Na koniec wróćmy jeszcze do Wesołej. Czy jest w tej dzielnicy coś, co Pana irytuje? Co by Pan chciał zmienić?
– Nie mam do Wesołej żadnych pretensji, natomiast mam jedno życzenie – żeby prężniej rozwijała się tu sieć dróg rowerowych. Chyba każdy mieszkaniec Wesołej wie, jak bardzo fajnie jeździ się rowerem po zakupy. Można wyskoczyć po bułeczki, po chleb i masełko bez odpalania samochodu, trucia powietrza i martwienia się o parkowanie. Wesoła jest bezpieczna, komfortowa, są tu świetne relacje towarzyskie, sąsiedzkie. Mam w Wesołej wszystko, czego mi potrzeba do życia.
Rozmawiał Rafał Dajbor