Temat narodowy
„To ja, to ja, to ja,
Przyłbica twoja i ostoja,
Ja jestem czujna, ja jestem zwarta,
Ja jestem szparka, ja sekretarka, o o o.”…
Przenośny głośnik handlarza płytami rozsiewał wokół miły rytm i zalotne słowa starego przeboju madame Rodowicz. Pan Eustachy Mordziak, kupiec bieliźniany z pl. Szembeka, rytmicznie kiwał się przy swoim straganie, nie zauważając nawet, że podszedł właśnie jego ulubiony rozmówca i kolega, Kazimierz Główka, emeryt.
– Wesoło dziś na bazarze, jak już dawno nie było. Widać wiosna, nawet jak dopiero się zbliża, to i tak podbudza ludzi do życia.
– To prawda, ale w naszej ojczyźnie ukochanej, za wiele od wiosny nie zależy. U nas, panie Kaziu i bez wiosny co chwilę ktoś coś tak chlapnie, że całemu narodowi ciśnienie podnosi.
„Gdy twoje córy gryzą pazury,
Gdy twoje żony piłują szpony,
Twoi rodzice trwonią krwawicę,
Stroszą na głowie swoje sitowie, twoi synowie…”
Madame Maryla znów przebiła się na pierwszy plan.
– A kto tym razem konkretnie panu podniósł?
– Pani Martyna, rzecz jasna.
– Ta od pana prezesa Glapińskiego?
– Ta sama.
– Współczesny świat tak już jest urządzony, że w jednej sekundzie, ktoś kompletnie nieznany nagle staje się punktem odniesienia dla całego narodu, bohaterem dyskusji, publikacji i plotek. Trzeba się z tym pogodzić.
– Tak łatwo się pan godzi, że pani Martyna zarabia miesięcznie tyle, ile pan przez dwa lata emerytury dostaje?
– Z tego, co słyszałem, to ona jest dyrektorem od sprawę komunikacji.
– No, właśnie. Pani dyrektor od gadania i pisania, za przeproszeniem.
– Powiedziałbym, że niezupełnie. Jednak, to są dwie różne rzeczy – taka komunikacja ze światem z poziomu banku centralnego, i powiedzmy nasza, kameralna w gruncie rzeczy. Ja tam jej nie zazdroszczę.
– Ale ludzie białej gorączki dostają…
– Bez przesady. I powiem panu, że efekt będzie tylko taki, że najpopularniejsze dotąd imiona nadawane dziewczynkom: Zuzanna, Julia, Maja, Zofia, zostaną szturmem wyparte przez Martynkę. Niejedna mamusia zapragnie równie oszałamiającej kariery dla córci, przekona się pan.
„To ja zatwierdzam twoje premie,
Ja trzynastkami łatam kieszeń,
Z drogi usuwam ci kamienie,
Oraczem jestem i lemieszem, o o o.
Ja jestem twoją krową mleczną,
Temidą jestem w każdych sporach,
Ja jestem władzą ostateczną,
Bo tu już nie ma dyrektora, o o o.”
– Ja rozumiem, że skończyliśmy z urawniłowką, że to nieprawda, że każdy ma taki sam żołądek, że są lepsi i gorsi, zdolniejsi i głąby, pracowici i leserzy. Jednak mimo wszystko…
– Ale to jest rzecz uznaniowa! Zarząd banku i prezes decydują, a nie jakaś za przeproszeniem opinia publiczna. Widać pan prezes ocenia umiejętności pani Martyny bardzo wysoko. Dlatego płaci jej tyle, żeby mu jej nie podkupili. Proste.
„To ja, to ja, to ja,
Przyłbica twoja i ostoja,
Choć zalatana, nieubłagana,
Dajcie mi gun’a, będzie nagana…”
Nad bazarem niby wiosenne chmury przepłynęły ostatnie nuty popularnego szlagwortu.
– A tak na marginesie, to w gruncie rzecz, co my – dwa szaraczki – wiemy, jak tam jest naprawdę. Taka praca w banku, to nieustająca gra w szachy. A w szachach często zapowiedź ataku jest groźniejsza od samego ataku.
– To znaczy?
– A może pewnego dnia ona przyszła do tego biednego, przysypanego papierzyskami prezesa i powiedziała mu:
– Albo da mi pan podwyżkę, albo powiem wszystkim, że mi ją pan dał.…
– No, fakt. Mógł chłop nie mieć wyjścia.
Szaser