Wiosna czyni cuda
– Panie Kaziu, tu jestem!…
Kupiec bieliźniany Eustachy Mordziak, rozsunął ciasny rząd bluzeczek, wystawił głowę na zewnętrz niby zza kurtyny i przyjaźnie uśmiechał się do pana Kazimierza Główki, klienta, ale i miłośnika bazaru na pl. Szembeka.
– Wiosna na całego. Widzę nowy sprzęt do firmy pan sprowadził.
– A, co to za sprzęt? Wieszaki po prostu.
Widać jednak jak bardzo pan Eustachy był dumny ze swojego pomysłu, żeby bluzeczki, pidżamy czy koszule na długim, stojącym wieszaku eksponować. Wreszcie klientki nie przewracały mu damskich fatałaszków, a i on nie musiał bez końca składać ich i składać. A poza tym towar niezmiętoszony, tylko powiewający na wietrze, bardziej atrakcyjnie wygląda i sam jakby przechodzące klientki zaczepia. Faktycznie – co chwilę jakaś pani zatrzymywała się, brała bluzkę w rękę… A przykładała do siebie, a okręcała się, a pod światło, ze światłem, z boku – jednego, drugiego…
– Powiem panu, panie Eustachy w tajemnicy, że ja to bym godziny tak nie wytrzymał. Szlag by mnie po paru minutach trafił.
– Nie słyszał pan, że nasz klient nasz pan.
– A daj pan spokój…
– Ja mogę dać, ale te panie mają pieniądze, a ja chciałbym, żeby one je u mnie zostawiły.
– Przecież rząd rozdaje pieniądze. To panu nie wystarczy?
– Jak? Dzieci z Krysią nie mamy, to „pińcet” nam się nie należy.
– Fakt. Ale do czego innego rząd też dokłada.
– Do czego, bo jakoś przypomnieć sobie nie mogę.
– Do PKS-ów powiedział, że dołoży, żeby ludzie ze wsi do miasta mogli się dostać.
– Czytałem. Miły gość ten rząd, ale ja nie mieszkam na wsi, a poza tym mamy auto. Małe, bo małe, ale się toczy. Dla nas wystarcza.
– Nic się panu dziś nie podoba, panie Eustachy. A ludziom się podoba. Biorą i nie marudzą, tylko się cieszą.
– Jasne, każdy by się cieszył… Tylko nauczyciele jakoś nie za bardzo zadowoleni.
– Niby za dużo nie zarabiają, faktycznie, ale z drugiej strony, jak powiedział pan prezydent, obok nauczycieli wspaniałych są tacy sobie, oględnie mówiąc.
– W tej sprawie, powiem panu – akurat pan prezydent może mieć rację. Zresztą to dookoła widać.
– Znowu polityków będzie się pan czepiał?
– Przecież sam pan widzi, że to jest środowisko mocno zróżnicowane – średnio licząc bliżej „trójki na szynach” niż „czwórki z plusem”.
– Każde takie jest. W każdym społeczeństwie, panie Eustachy jest mniej więcej tyle samo idiotów, co idiotek.
– I w każdym zawodzie. Ostatnio lekarze znów nie mają dobrej passy.
– Tym co i rusz się dostaje.
– Jednak przyzna pan, że jak człowiek umiera po dziewięciu godzinach oczekiwania na pomoc na SOR-ze, to normalne nie jest.
– Zabiegani są, za mało ich…
– No… A młodzi dopiero się uczą. To pan słyszał:
Pacjent zwraca się do kolegi na łóżku obok, który kręci się z boku na bok – po prostu kłębek nerwów: – Czyś ty zwariował? Uciekać z sali operacyjnej? Czego żeś się przestraszył?
– Bo pielęgniarka mówiła: – Nie ma się czego bać, to prosta, rutynowa operacja.
– No właśnie, a ty i tak uciekłeś.
– Ale ona to mówiła do chirurga…
– Oj tam! Jakiś wyjątkowy, jednostkowy przypadek. Zdarza się, tylko jak coś się nie udaje, to ludzie zaraz rozgłoszą, ale jak jest coś dobrego, korzystnego dla społeczeństwa, to milczą.
– A co takiego dobrego zdarzyło się ostatnio, panie Kaziu? Jakiś przykład! Jeden!
– Proszę bardzo: NFZ rozważa możliwość, by w salach porodowych przy porodzie mogli być obecni obok mężów również ojcowie.
Szaser