Wybór
– Coś długo zeszło dziś panu na zakupach, panie Kaziu…
Rzeczywiście, pan Kazimierz Główka pojawił się na bazarze już dosyć dawno, a dopiero teraz przyżeglował między straganami do stoiska, gdzie handlował jego kolega, Eustachy Mordziak.
– Fakt. Ale z drugiej strony, panie Eustachy, jak to mówią lepiej spóźnić się na tym świecie, niż być przed czasem na tamtym.
– Święte słowa. Tak tylko mówię, bo do niedawna zakupy robił pan raz dwa…
– Bo wszystko prostsze było. A dziś – w jednym końcu masz pan czereśnie po 19 złotych, w drugim – po dziesięć. I emeryt, taki dajmy na to jak ja, musi wybrać – czy ładne i duże, czy takie, co to tylko ledwo, ledwo pestka jest przykryta…
– Proza życia…
– A wiesz pan – Kazimierz jakby kontynuował przerwaną przed chwilą refleksję – idę w stronę Zamienieckiej, a naprzeciwko idzie młoda kobieta. Właśnie obrała ze skórki banana i już, już miała włożyć go do ust i zjeść, jak on się jej w ręku przełamał i upadł na ziemię…
– Zdarza się.
– Dokładnie coś takiego przydarzyło się i mnie, tyle, że sześćdziesiąt parę lat temu. Na Szembeku wtedy słynne na całą Warszawę ciuchy były.
– A mnie jeszcze na świecie nie było…
– Widzisz pan. Wtedy banan to był owoc z bajki. Sprzedawali go na sztuki, był bardzo drogi. Mama kupiła mi go „na smak”.
– I co, jak panu wypadł?
– Mama kupiła mi drugiego, zresztą handlarka, która widziała całą scenę, tego drugiego sprzedała taniej. To prosta kobietą była i w lot zrozumiała dramat dziecka i jego matki, która właśnie sobie czegoś odmówiła, żeby jej syn poznał smak owocu znanego tylko z obrazka. W tamtych czasach dzieci co prawda nie chodziły głodne, ale zwykły banan był rarytasem.
– Ale jak to się panie Kaziu ma do czasów współczesnych, poza tym, że dzieje się na tym samym bazarze?
– Bo ja wiem? Jak patrzę na te tłumy mądrali biorących się za łby, wrzeszczących na siebie w telewizorze, albo na tę panią, która wysztafirowana odwróciła się tyłkiem do niepełnosprawnych, nie chcąc ich zaszczycić choćby słowem, to nieodmiennie przychodzi mi na pamięć tamta handlarka sprzed lat. I myślę sobie wtedy, że prócz wyższego wykształcenia dobrze byłoby posiadać jakieś średnie wyobrażenie i co najmniej podstawowe wychowanie.
– Dobrze powiedziane.
– Nie moje, ale sam lepiej bym tego nie wymyślił.
– No, a ta pani, której teraz banan wypadł z ręki?
– Nic, wyjęła z siatki następnego i poszła dalej.
– Jednak, powiem panu, jak tak popatruję na ludzi, to dla wielu zakupy stają się kwestią wyboru między tym, co by chcieli a tym, na co ich stać.
– I lepiej, jak się zdaje, nie będzie. Unii podskakujemy – tylko patrzeć, jak to nam się na rachunkach odbije.
– Nie podskakujemy, tylko wstajemy z kolan…
– Owszem. Tylko zaraz łbem w jakąś belkę walniemy. Już słychać, że w następnym unijnym budżecie pieniędzy będzie dla nas mniej.
– Ale za to suwerenni jesteśmy coraz bardziej – temu nie może pan zaprzeczyć.
– Co mam zaprzeczać?. Martwię się tylko, co będzie, jak Unia na tę naszą pożal się Boże suwerenność przystanie, pod warunkiem że sami ją sobie opłacimy…
– To co wybrać, panie Kaziu? Jak żyć?
– A co to ja polityk jakiś jestem, czy coś? Ja mogę tylko przykładami z życia się posługiwać. I jakby mi pan powiedział, że masz pan wybór między Parkinsonem a Alzheimerem, to bym radził wybrać Parkinsona.
– A dlaczego?
– Bo lepiej trochę wychlapać, niż zapomnieć wypić.
Szaser