Tradycjo nasza wielkanocna!
Czy wszystkie świąteczne tradycje naszych prababek i babek są dla nas akceptowalne? Czy wielodniowe porządki, czyli pranie w baliach, na tarze, które zajmowało zwykle dwa dni, plus kolejny dzień na prasowanie żelazkiem bez termostatu i pary nie wzbudza w nas przerażenia połączonego z podziwem?
Bo to najpierw namaczanie, potem pranie na tarze, gotowanie „białego” w wielkich kotłach ze specjalną, dziurkowaną wkładką, żeby się nie przypaliło; krochmal gotowany z mąki kartoflanej, ultramaryna , żeby biel firanek, koszul i obrusów była naprawdę olśniewająca. Prasowanie – dawniej żelazkiem na węgle, z duszą, potem już na prąd, ale co chwilkę wyłączanym żeby się zbyt nie nagrzało. Gospodynie nabierały czystej wody w usta i pryskały nią na wykrochmalone „sztuki”, by łatwiej się rozprostowały pod gorącym żelazkiem.
Pomyśleć, że kiedyś nie było odkurzaczy, lodówek, kuchni gazowych, lakieru do podłogi, tylko pasta. Najlepsza – woskowa: (…) wziąć rondel lub garnek żelazny, wlać w niego na duży pokój cztery funty terpentyny francuskiej, która wprawdzie droższa jest od zwyczajnej, ale za to nie wydaje tak nieznośnej woni – postawić na ciepłej blasze, byle nie na fajerce i wkrajać jeden funt wosku żółtego.
Lucyna Ćwierczakiewiczowa
Zrobić kopystkę z drzewa, mieszać, aby się wosk rozpuścił i uformowała masę gęstawą, wtedy nacierać grubym wojłokiem, co powinien człowiek robić na kolanach, aby się dobrze w drzewo wtarło – radzi słynna Ćwierczakiewiczowa. W tej samej książce z 1885 r. (wydanie 11!) proponuje dwadzieścia osiem przepisów na mazurki i pięć przepisów na baby (60 żółtek, 10 godzin ubijania, kręcenia, rośnięcia i pieczenia), w tym na najprostsze (…) babki bez ambarasu a pewne – ledwie 30 żółtek, pół garnca mąki, półkwartą niezbieranego mleka i sześć łutów drożdży – wymieszać razem łyżką doskonale, zrewidować, aby nigdzie surowej mąki nie zostało – a dalej pójdzie jak z płatka…
Taka była tradycja. Trzeba było się solidnie napracować, żeby „zasłużyć” na święta. Nic dziwnego, że w wielu domach – (…) największe święto chrześcijańskie przerodziło się w największe święto kulinarne. (M. Lemnis. H. Vitry). Temu hołdujemy do dzisiaj tracąc z oczu i prawdziwe znaczenie Wielkanocy i tę część tradycji, o której warto pamiętać, zamiast myśleć wyłącznie o jedzeniu.
Wesoły pogrzeb żuru i śledzia na koniec Wielkiego Postu był dla młodzieży wspaniałą okazją do żartów, głośnego śmiechu i psot, wreszcie, po sześciu tygodniach umartwień! Panny prześcigały się w malowaniu i kraszeniu jaj, by potem obdarowywać nimi chłopców – i daj Boże, w zamian też otrzymać pisankę, najlepiej, gdy czerwoną, bo to znaczy, że kocha… We dworach i znacznych domostwach w Wielką Sobotę przygotowywano stoły, na których wykładano całe wielkanocne jadło, by ksiądz mógł je poświęcić. Potem – domena młodziaków – rezurekcja i strzelanie na wiwat pod kościołem!
W Lany Poniedziałek wszyscy mieli ręce pełne roboty! Śmigus dyngus! Śmigano po nogach witkami wierzbowymi i lano wodą, a która panna sucha i nieobita wracała do domu, wstyd miała przed całą wsią!
W domu, dopiero po dzieleniu się święconką, wszyscy brali się za „wybitki” i stukali pisankami; czyja twardsza ta wygrała!
Chodzenie z „kurkiem” po dyngusie i zbieranie datków w naturze w zamian za wesołe śpiewanie, dziady śmiguśne, krakowski Emaus w Wielki Poniedziałek – wiele jeszcze można by wymieniać elementów staropolskiej tradycji. Tego, co sprawia, że polska Wielkanoc była niepowtarzalna, niezwykła, barwna i taka, jaką można było przeżyć tylko tu, w Polsce. I to jest właśnie ta część polskiej tradycji, o którą warto dbać. Bardziej, niż o stoły, uginające się od jedzenia. Bo choć mamy nasze tradycyjne, świąteczne potrawy, to nie jedzenie sprawia, że Wielkanoc jest Wielkanocą. Kiedyś umieliśmy się wspaniale razem bawić, weselić i dzielić się tym co mamy. Ech, tradycjo nasza wielkanocna…
eGo
Foto otwierające: Pixabay.com; pozostałe: polona.pl / domena publiczna
gazeta Mieszkaniec, Warszawski Lokalny Portal Informacyjny Mieszkaniec, warszawskie informacje