Wesoło tak sobie

– Witam panie Eustachy!…

Kazimierz Główka z nieodłączną torbą na zakupy, z której wystawały zalotnie wiosenne bazie, jak zwykle kończył rajd po straganach bazaru na pl. Szembeka wizytą u Eustachego Mordziaka, kupca bieliźnianego.

– O, pan Kazimierz. Widzę bazie kupione, znaczy przygotowania do świąt mają się ku końcowi.

– E, aż tak to nie. Żona dopiero się zastanawia, jak koniec z końcem związać. Drogo aż strach.

– Dużo gości spodziewają się państwo?

– Kto wie, czy sami nie usiądziemy do stołu. Kuzynka już w latach i raczej nie przyjedzie, syn z synową i dziećmi w Stanach, a więcej nikogo nie mamy.

– Podobnie i u nas.

– Powiem panu, że z roku na rok mam coraz bardziej dojmujące wrażenie, że święta są te same, ale nie takie same. Koszyczki jak spod sztancy, szynka wszędzie taka sama. Co pan sądzi?

– Ja myślę panie Kaziu, że pan poszukuje smaków młodości, a to jest nie do powtórzenia, niestety.

– Przyznam się panu, że im bardziej mi tamte czasy obrzydzają, z tym większym sentymentem je wspominam. Jak matka przyniosła szynkę z tłuszczykiem, to cała kuchnia pachniała. Trzeba się było nastać, owszem, ale koniec końców na żadnym stole jedzenia nie brakowało. A i święconki ładniejsze były od tych obecnych, jakby sztucznych.

– Bo sami robiliśmy. U nas siadaliśmy w kuchni, mama przygotowywała co tam trzeba – kawałek kiełbaski, jajko oczywiście, baranka z cukru…

– Pamięta pan – śliczne były…

– Tak, tak – trochę koślawe, nieforemne, ale jak z dziecięcej bajki.

– Bazie obowiązkowo i palemka.

– No i chlebka kawałek …

– Z koszyczkiem przykrytym śnieżnobiałą serwetką szło się do kościoła…

– Szło się. Bo teraz się jeździ. Jakby ludzie mogli, to pod sam ołtarz by podjechali.

– Wtedy jakoś tak bardziej po ludzku wszystko się odbywało. Dziś mam wrażenie, że święta odprawia się wedle jakiejś urzędowej procedury. Niby wszystko jest, tylko serca w tym wszystkim coraz mniej.

– No i ludzie jakby ze spuszczonymi głowami chodzą.

– Dziwi się pan? Mówią przecież, że to najdroższe święta.

– No, nie wiem. Z telewizora słyszę na okrągło, że jest lepiej niż było.

– I ja ich słyszę, panie Eustachy. Jednego, drugiego… I od razu mi się przypomina król fraszek, Jan Sztaudynger:

– Dwa półgłówki to nie głowa, lecz głupota zespołowa…
No, lecę. Niech się pan trzyma panie Eustachy.

Szaser

Warszawski Lokalny Portal Informacyjny Mieszkaniec

 



error: Zawartość chroniona prawem autorskim!! Dbamy o prawa: urzędów, instytucji, firm z nami współpracujących oraz własne. Potrzebujesz od nas informacji lub zdjęcia? Skontaktuj się redakcja@mieszkaniec.pl
Skip to content