Jak wiele rzeczy się zdarzyło…
Basia Nasza Kochana, czyli Barbara Gebler-Wasiak – bez mała trzy dekady kierowała południowopraską kulturą. Z samorządem terytorialnym jest związana od początku jego funkcjonowania. Półtora miesiąca temu pożegnała się z Centrum Promocji Kultury Dzielnicy Praga-Południe i przeszła na emeryturę. Z byłą dyrektor CPK umawiamy się na wspominkową rozmowę.
– Po studiach, w 1990 r., została Pani zatrudniona jako kierownik referatu kultury w Urzędzie Dzielnicy Praga-Południe. To były pierwsze lata funkcjonowania w Polsce samorządu terytorialnego…
– …którego wszyscy się uczyliśmy. Wprowadzenie ustawy o samorządzie terytorialnym, spowodowało totalną zmianę w kraju – przeorganizowanie administracji i zarządzania. Robiliśmy zebrania wszystkich naczelników wydziałów i radziliśmy, jak rozwiązywać różnego rodzaju problemy. Pamiętam, był taki cudowny naczelnik, Andrzej Mykowiecki, który na jednym z tych zebrań powiedział: „Moja żona mówi, że wychodzę do pracy ze skowronkiem, a wracam z żabą… chodźmy już wreszcie do domu”. Wtedy nikt nie patrzył na zegarek, ani na kalendarz – ważne były sprawy, ważne było kreowanie tej nowej rzeczywistości.
– Czy z początkowego etapu pracy jakieś wydarzenie szczególnie utkwiło w Pani pamięci?
– Pierwsze poważne przedsięwzięcie, czyli odsłonięcie pomnika Edwarda House’a – 4 lipca 1992 r. w parku Skaryszewskim. Na tę uroczystość przybyło moc osobistości. Wśród nich prezydent RP na uchodźctwie Ryszard Kaczorowski, prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej Edward Moskal, prezydentowa Danuta Wałęsowa… Wtedy nie było możliwości wynajęcia nagłośnienia i wpadliśmy na pomysł, aby w krzakach ukryć nyskę z jednostki wojskowej z Wesołej i z tej nyski puścić amerykański hymn. Ale z hymnem też był problem, bo nikt nie miał takiego nagrania. Dopiero dwa dni przed uroczystością udało się pożyczyć taśmę od Telewizji Polskiej… To były iście spartańskie warunki.
– Ówczesna Praga Południe obejmowała Wawer i Rembertów – jak wyglądała kultura na tym obszarze?
– Oj, Boże kochany (głębokie westchnienie), miesięczny budżet na kulturę wynosił równowartość obecnych 5 tysięcy zł. To były bardzo skromne środki, ale z drugiej strony, żeby je odpowiednio spożytkować, to była potrzebna konsolidacja środowisk. Natomiast mieliśmy bardzo dużo klubów kultury. W samym Wawrze, na osiedlach tej dzielnicy, wzdłuż linii otwockiej, o ile dobrze pamiętam, było siedem klubów osiedlowych, a w Rembertowie dwa. A na Pradze Południe nie było żadnego gminnego klubu. Natomiast prężnie działał spółdzielczy klub Kamionek, z którego wywodzi się przecież formacja taneczna Kamion Dance. Po oddzieleniu się Wawra i Rembertowa, na Pradze Południe nie pozostał ani jeden gminny ośrodek kultury.
– To były lata, w których zmiany w przepisach spółdzielczych powodowały zamykanie tzw. spółdzielczych klubów kultury…
– Na początku była bardzo bogata sieć klubów spółdzielczych, ale później tę rolę musiał przejąć samorząd. My mieliśmy świadomość, że nie samym chlebem człowiek żyje i to wszystko co damy, szczególnie dzieciom i młodzieży w okresie edukacji, będzie procentowało. Że jeśli nauczymy je, jak rozumieć obrazy, jak odbierać i interpretować muzykę, to jest szansa, że jako dorośli pójdą do galerii, do filharmonii. A wiadomo – muzyka łagodzi obyczaje, to i agresji w tych młodych ludziach będzie mniej.
– Mocno postawiliście na młodych…
– Rozmawiałam wtedy z dyrektor Centrum Leczenia Odwykowego i pytałam, co tak naprawdę potrzebne jest młodzieży. Tej młodzieży, która miała do wyboru jedynie przysłowiowe stanie pod budką z piwem. I dyrektor powiedziała dość znaczące słowo: „Wyszalnia”. Czyli to, co dzisiaj w mieście jest w wielu miejscach – kluby z dyskoteką. Wtedy tego nie było i ta młodzież szukała miejsca, gdzie po prostu może się pobawić i spożytkować swój temperament. Młodzież domagała się dyskotek. A Centrum miało wtedy siedzibę na tyłach Urzędu Dzielnicy, w pięknych, marmurowych pomieszczeniach po Urzędzie Stanu Cywilnego… Obawy były, ale postanowiłam spełnić te oczekiwania.
– I w tych marmurach odbyła się pierwsza dzielnicowa dyskoteka…
– Tak, ale to było dla mnie bardzo trudnym przeżyciem, gdyż w czasie jej trwania dostałam telefon, że podłożono nam bombę i do wybuchu zostało 8 minut. Miałam świadomość, że to pewnie żart, że ktoś chce nas zastraszyć, żeby te dyskoteki się nie odbywały. Podjęłam decyzję, że dyskoteki nie odwołam. Na szczęście nic się nie stało, ale przyznam, że to było jedno z najdłuższych 8 minut w moim życiu. Później dyskoteki odbywały się już bez zakłóceń, a młodzież na nich bawiła się coraz ładniej, coraz dojrzalej.
– Wspomnieliśmy o podzieleniu Pragi Południe – trafiła Pani wtedy na jakiś czas do Wawra. Miała Pani też „romans” z Żoliborzem…
– W Wawrze, bodajże przez trzy lata, byłam wiceburmistrzem i zajmowałam się różnymi sprawami. Zaś jeśli chodzi o Żoliborz, to z moją pracą w tej dzielnicy wiąże się ciekawa historia. Byłam tam naczelnikiem wydziału kultury i sportu. Pamiętam, że podczas spotkania z artystami w Domu Kultury na Bielanach otrzymałam telefon z propozycją, aby objąć Wydział Kultury na Pradze Południe. Usiadłam z wrażenia, ale ofertę przyjęłam i przez pewien czas byłam chyba jedyną w Polsce osobą, która kierowała wydziałami w różnych dzielnicach jednocześnie…
– Co było impulsem do utworzenia Dzielnicowego Centrum Promocji Kultury?
– W Klubie Kamionek wypożyczaliśmy salę. Wtedy nie było jeszcze ochrony danych osobowych i wszystkie związki twórcze dały mi adresy artystów ze wszystkich dziedzin, którzy mieszkali w naszej dzielnicy. Rozesłałam listy i zaprosiłam na spotkanie na Kamionku. W tym spotkaniu oczywiście brały udział władze, była Marzenka Koraszewska i Ryszard Kalkhoff. Pytaliśmy artystów, czego im najbardziej w dzielnicy brakuje. Wszyscy chórem orzekli, że domu kultury z galerią, w której można będzie prezentować dzieła sztuki, ale też gdzie można zagrać koncert, wystawić spektakl teatralny.
– Od ponad dekady CPK funkcjonuje przy Podskarbińskiej…
– Po pewnym czasie pojawiła się potrzeba przeniesienia się do większego miejsca. Pomysł z budową nowego obiektu wypłynął za kadencji, w której wiceburmistrzami byli Maciej Białecki i Sławomir Potapowicz. Przyznam, że jak Maciek powiedział, że budynek stanie na działce przy Podskarbińskiej, to nie mogłam uwierzyć. Jak to? W parku? Zabierzemy ludziom park? Na szczęście on nie miał przed tym oporów – jest działka, to budujemy! Potem okazało się, że przedwojenne plany dla tego terenu zakładały, że powstanie tu… dom kultury.
Konkurs na budynek organizowaliśmy razem z SARP-em. Okazało się, że byliśmy pierwszym domem kultury, który był budowany w ramach konkursu. To było bardzo prestiżowe i do konkursu przystąpiły praktycznie wszystkie liczące się w kraju pracownie architektoniczne.
– Pamięta Pani pierwszy dzień w nowym gmachu?
– Pierwszy dzień był dla mnie szokiem. Otrzymaliśmy budynek, który nie był wyposażony. Dopiero przyjeżdżały meble, miały być instalowane komputery, telefony. Cześć tych rzeczy była złożona w sekretariacie. Pomiędzy moim pokojem a sekretariatem jest okno, przez które zobaczyłam, jak do sekretariatu wszedł mężczyzna i ogląda ten sprzęt. Ucieszyłam się, że pewnie przyszedł do montażu. Patrzę, a on zdjął kurtkę i zawinął w nią monitor. Dobiegłam, wyrwałam mu ten monitor, ale on uciekł i mnie zamknął, bo nie wyjęłam klucza z zewnętrznej strony drzwi. Byłam przerażona i sama w ogromnym budynku. Przeżycie straszne. Uwolniła mnie dopiero policja.
Oczywiście, miałam też wątpliwości odnośnie funkcjonowania Centrum w nowym gmachu. We wcześniejszej siedzibie, poza warsztatami plastycznymi raz w tygodniu, nie mieliśmy żadnej formy zajęć cyklicznych i zastanawiałam się, w jaki sposób my ten budynek wypełnimy ludźmi. Jak mamy to zrobić, żeby artyści chcieli z nami współpracować i prowadzić zajęcia, a ludzie chcieli tu przychodzić i brać udział…
– Ale udało się i budynek szybko zaczął tętnić kulturalnym życiem, a dzisiaj nie ma dnia, aby nie odbywało się w nim po kilka różnego rodzaju zajęć i wydarzeń. Pani Dyrektor, jakie było najtrudniejsze zadanie, którego się Pani podjęła?
– Najtrudniejszym wyzwaniem była organizacja pierwszej inscenizacji bitwy pod Olszynką Grochowską. Nie miałam w tym temacie żadnej wiedzy, żadnego doświadczenia. Poprosiłam bibliotekę, żeby przygotowała mi całą literaturę na ten temat. Przestudiowałam wszystkie przepisy dotyczące tego rodzaju imprez. Inscenizacja, którą oglądały tłumy, wyszła pięknie, a rekonstruktorzy potem dziękowali i podkreślali: „Pani pierwsza w Europie ubezpieczyła konie”.
– Jak z Pani perspektywy, przez te trzy dekady, zmieniła się Praga-Południe?
– Kiedy patrzę na Pragę roku 90. i dzisiaj, to widzę niewyobrażalny skok cywilizacyjny. Szczególnie ostatnie lata. Spójrzmy na oś, poczynając od Teatru Powszechnego, który jest po renowacji, dalej artystyczna Skaryszewska, zaplecze Lubelska 30/32 – ile tam fantastycznych rzeczy się dzieje… Grochowska i Sinfonia Varsovia – w ulokowaniu Orkiestry nie można nie docenić roli burmistrza Kucharskiego. Dalej CPK, rondo Wiatraczna, które ma kulturotwórcze oddziaływanie, i jeszcze dalej plac Szembeka, gdzie w mojej ocenie z czasem wygeneruje się taki lokalny rynek, taka południowopraska Starówka.
Dzisiaj mamy CPK, Akwarium na pl. Szembeka, Klub Kultury Gocław, Klub Seniora, Pracownię Litografii, Prom, Bibliotekę, a lada moment będzie rewitalizacja Muszli Koncertowej…
Albo weźmy nasze parki – praktycznie wszystkie przeszły modernizację. Aż trudno uwierzyć, jak wiele rzeczy się zdarzyło…
– Nie żałuje Pani odejścia na emeryturę?
– Jestem wdzięczna Bogu i ludziom za ten czas, za tę pracę, za możliwość spotkania wielu cudownych osób, ale też za ludzi, z którymi przyszło mi pracować. Szczególnie za ekipę, która teraz jest w CPK. To bardzo oddani ludzie, dla których liczy się efekt pracy, a radość ludzi jest najważniejsza. Przyznam też, że bardzo dobrze mi się współpracowało i z radą, i zarządem dzielnicy. To ekipa, która rozumie potrzeby kultury. Ponieważ rozmawiamy tuż przed Świętami Wielkanocnymi, to za pośrednictwem „Mieszkańca” pragnę przekazać wszystkim wspaniałych, ciepłych i rodzinnych świąt. Zaś odnośnie emerytury – kiedyś trzeba taką decyzję podjąć. I to był dobry czas. Teraz chcę oddać się pasjom – działce, czyli ukochanej przyrodzie oraz podróżowaniu. Teraz z tego chcę czerpać radość.
Rozmawiał Adam Rosiński